Niedawno rozmawiałem ze znajomą… no, koleżanką…
No dobra. Niedawno rozmawiałem z kobietą, której status w moim życiu definiuje przeszłość. Dość odległa przeszłość właściwie. Była dla mnie kimś najważniejszym, więc siłą rzeczy do końca życia pozostanie osobą ważną. Siłą rzeczy, bo była pierwszą najważniejszą w życiu osobą. Pewnie osiągnąwszy wiek bohatera „Dnia Świra”, będę jak on zastanawiał się co by było gdyby…
Rozmowa zaczęła się dość niewinnie… eee… Zostałem ładnie skrytykowany za nie sprawdzanie swojej wiedzy, zanim coś napiszę. Tu jestem winien wyjaśnienia. W poprzednim wpisie napisałem mniej więcej, że poglądy wyznawane przez Ligę Polskich Rodzin przeżyły się, kiedy Hitler palnął sobie w łeb. Wyjaśniam więc wszem i wobec, że pisząc tak miałem pełną świadomość istnienia kilku hipotez na temat śmierci Hitlera, że w kontekscie zdania istotne było nie jak się zabił, ba, nawet jeśli zabili go adiutanci, nie ma to większego znaczenia, gdyż jakkolwiek Hitler zszedł tego świata, którakolwiek hipoteza jest zgodna z prawdą, to właśnie w tamtej chwili historii całego świata podobne do adolfowych poglądy powinny przejść do lamusa.
Kiedy już ustaliliśmy tę drobną kwestię, dowiedziałem się czegoś, co popchnęło mnie w konsekwencji do niniejszego wpisu.
Nie wierzę w boga. Ani w Boga. W kilku bogów też nie wierzę. W gruncie rzeczy uważam, że urodziłem się, bo rodzice się postarali, a umrę kiedy ustaną funkcje życiowe organizmu. I jak nie istniałem przed poczęciem, tak istniał nie będę po śmierci. Po prostu mam farta. Jak się uda przeżyję kilkadziesiąt lat, a jak się postaram to coś po sobie zostawię. I może przed śmiercią stwierdzę, że nie był to zwykły fart, ale szczęście. Jest też element podejścia rodem z książek Pratchetta. Sparafrazował on w pewnym sensie twierdzenie Blaise’a Pascala, że warto wierzyć, bo jeśli Bóg istnieje to dobrze, że wierzymy, a jeśli nie to niewiele nas to kosztuje*. U Pratchetta wygląda to tak, że jeśli bogowie istnieją to nie potrzebują naszej wiary (jak można wierzyć w coś co istnieje? To tak jakby wierzyć w stołek, kubek czy coś tam jeszcze), a jeśli nie istnieją to tym bardziej (równie dobrze można wierzyć w bumtargerilemesferon, tylko po co?).
Opieram się zatem głównie na tym, co wiem, na tym co widzę, ewentualnie na tym co wiedzą inni, ale bardzo rzadko na tym co widzieli, bo często przesadzają. Wbrew pozorom nie jest to wpis zabawny. Wcale.
Dla mnie wiara to synonim przekonania. Mówiąc, że wierzę w ludzi, nie stwierdzam, że wierzę w coś co istnieje. Nie chodzi mi o mistyczną wiarę w stołki i taborety. Wierzę w ludzi, znaczy u mnie, że jestem przekonany o pewnych ich cechach. Na przykład każdy człowiek zapytany w cztery oczy, czy chciałby, żeby żyło się nam lepiej, odpowie twierdząco. I o tym jestem przekonany, jak również o tym, że jest to już jakiś krok do celu. To moja wiara w ludzi. Wierzę, że w głębi świadomości ludzie chcą, żeby świat był piękny, żeby wszyscy byli dobrzy… Nawet jeśli jest to nierealne, głównie ze względu na samych ludzi, na istotę ich psychiki, mentalności, biologii i chemii.
I tą moją małą wiarę, te strzępki przekonania z braku lepszego słowa nazywane wiarą, czasami bardzo ciężko zachować. Zwłaszcza kiedy widzę w telewizji, co jedna kobieta zrobiła ze swoim synkiem Damianem. W świecie, w którym po drugiej wojnie światowej, nie dziwią żołnierze zabijający cywilów (w tym dzieci). W tym świecie matka katująca w taki sposób dziecko jest czymś wstrząsającym…. Dzieci są jak chleb.
Maleńka Jannat Ahmed Salah…
To przykład, że w boga wierzyć nie warto. Warto jednak mimo wszystko wierzyć w ludzi. Wielu chciało jej pomóc. Widząc takie inicjatywy, jak ta: kliknij, człowiek jeszcze bardziej nie może zrozumieć matki Damiana. Są ludzie bezinteresownie pomagający cudzym dzieciom, są ludzie którzy sami chcieliby mieć dzieci a nie mogą! Nic nie usprawiedliwia braku szacunku do dziecka. Dzieci są jak chleb. Pamiętam, jak babcia mi mówiła: szanuj chleb, bo są ludzie którzy nawet tego nie mają. Ja mówię: szanuj dzieci, bo są ludzie którzy mogą ich nigdy nie mieć. Bo są dzieci którym nie dane będzie przeżyć dłużej niż rok. I każdemu kto mi powie, że śmierć Jannat to próba zesłana przez Boga na rodziców, odpowiem gówno prawda. Każdemu kto stwierdzi, że śmierć Jannat to kara boska, dam w zęby. Śmierć Jannat, śmierć każdego dziecka na świecie, to za każdym razem kolejny powód do szanowania, kochania i troszczenia się o własne i cudze dzieci. Bo inaczej nie nazywajmy się ludźmi.
Chwila ciszy dla wszystkich dzieci, które umarły za wcześnie, by zobaczyć świat.
Nawet jeśli są na nim rzeczy, których nikt nie chciałby oglądać…
* Blaise Pascal był filozofem, więc trochę bardziej skomplikował swoje twierdzenie. Brzmiało mniej więcej tak: Warto przestrzegać nakazów moralności, bo nic nas to nie kosztuje. A w ostateczności jeśli Bóg istnieje to unikniemy potępienia. Podejście równie ciekawe, jak w książkach Pratchetta, bo w skrócie brzmi tak: bądźmy dobrzy na wszelki wypadek.
Dopisek po latach: Jannat Ahmed Salah pomyślnie przeszła operację serca. Później oczywiście o niej już nie pisano, więc trudno powiedzieć, jak, o ile w ogóle, potoczyło się jej życie…