Jak prowadzenie dziennika może zmienić twoje życie?

Na początku sierpnia minął rok, odkąd przeniosłem swój dziennik z elektroniki na papier. Pisałem trochę o tej decyzji we wpisie z listopada. Dziś chcę opowiedzieć, jak na mnie wpłynęło dwanaście miesięcy z metodą Bullet Journal. Czy nadal chwalę sobie ten sposób prowadzenia dziennika? Czy zmodyfikowałem jakoś Bullet Journal pod własne potrzeby? I wreszcie, czy każdy może czerpać podobne korzyści z codziennego bazgrolenia?

Już pięć minut notowania dziennie daje wiele korzyści.

Jakikolwiek notatnik, na który co wieczór poświęcicie kilka minut skupienia, by zapisać cokolwiek istotnego, przyniesie wam ogromne zyski. Dzielę te zyski na trzy kategorie: rozwój osobisty, kreatywność i autoterapia. Część z nich zauważa się dosyć szybko, inne dopiero w miarę przyrostu liczby zapisanych stron.

  1. Rozwój osobisty. Przede wszystkim dziennik ułatwia zapamiętywanie, bo sama czynność pisania jest już powtórzeniem informacji, a na dodatek można zawsze do zapisanej treści wrócić. Przekartkowanie ostatnich tygodni lub miesięcy pozwala ponadto wykryć wzory zachowań, które być może należałoby zmienić. Monitorowanie zmian w nastroju oraz kontrola kierunku rozwoju — kolejne długoterminowe korzyści. No i nie zapominajmy o zapisywaniu wyznaczonych celów! Listy zadań znacznie lepiej działają na papierze — odciążają pamięć operacyjną mózgu.
  2. Kreatywność. Wszelkiego rodzaju szkice, plany, zapisywanie na gorąco pomysłów. Powieść? Plan ogrodu? Pomysł na nowego drinka? Chyba nie ma osoby zajmującej się tworzeniem, która nie skorzystałaby z notatnika. Większość takich ludzi prowadzi już dziennik od dawna. Czasami nawet nie wiesz, że masz w sobie kreatyność, dopóki nie zaczniesz wyrzucać zawartości mózgu na papier (tak zwany braindump).
  3. Autoterapia. Na przykład dziennik wdzięczności. Codzienne zapisywanie dobrych rzeczy, które nam się przytrafiły, poprawia samopoczucie. Dziennik może służyć pozbyciu się negatywnych uczuć. Może poprawić zdolność wyrażania emocji. Może pomóc zauważyć spadki nastroju i wykryć oznaki depresji.

Dodatkowo codzienne pisanie porządkuje myśli, poprawia dyscyplinę i zwiększa samoświadomość. O korzyściach z prowadzenia dziennika napisano wiele i sporo tęgich umysłu polecało ten nawyk.

Bullet Journal, czyli dziennik dopasowany do ciebie.

Jak już zapewne wielokrotnie powtarzałem, największą zaletą metody BuJo jest elastyczność. Punkt wyjściowy stanowi codzienne tworzenie listy zadań, notatek i wydarzeń. Lakonicznie. Kropka przed notatką oznacza zadanie, kreska — myśl, kółko — wydarzenie. To są podstawy. Wszystko inne jest modyfikowalne. Zwykły papierowy kalendarz ma równe ramki na każdy dzień, jednego dnia miejsca zabraknie, drugiego ramka zostanie pusta. I już demotywacja: „Jestem w proszku! W rozsypce! Wypalony! Rozmontowany!”. W Bullet Journal wpisujesz datę i masz tyle miejsca, ile będzie potrzebne. Wieczorem wpiszesz kolejną datę.

Z własnych zmian, do „miesięcznej rozkładówki” wstawiłem małe rozbicie na tygodnie. Na początku zaznaczałem tam ćwiczenia, cotygodniowe posty, wpisy na blogu i lekcje włoskiego (jak na poniższym zdjęciu). Teraz dodałem do śledzenia artykuły dla Komputer Świata oraz inne teksty, a także stan inwestycji na dole strony. Poza tym, w logu dziennym, do zadań wykonanych (X), przełożonych (>) i odłożonych (<), dodałem zadania oddelegowane — kropkę zamieniam na spiralę.

Miesięczna rozkładówka – Bullet Journal

Kolejny raz muszę zaznaczyć, że wygląd dziennika ani cena notatnika nie mają absolutnie żadnego znaczenia! Kupcie sobie najtańszy zeszyt z grubą oprawą w Tesco i piszcie bez żadnej kaligrafii, wstążeczek, mazaków i innych dupereli. To znaczy, jeśli chcecie, możecie i malować akwarelami. Zmierzam do tego, by w żadnym wypadku nie zrażać się z błachych powodów, typu: „bo Zośka ma ładniejszy”, albo „bo mi się taśma washi skończyła”, lub „bo mnie nie stać na Moleskine”. To wszystko bzdury.

Polecam też połączenie papierowego BuJo z cyfrowym Kalendarzem Google. Daty świąt i urodzin, przypomnienia, terminy spotkań, planowanie tygodnia — w podobnych kwestiach doskonale sprawdza się Google Calendar. Synchronizacja między wszelkimi komputerami i dostęp z przeglądarki w dowolnym miejscu na świecie czynią to narzędzie wprost idealnym uzupełnieniem zeszytu z zadaniami, pomysłami, przeróżnymi listami i notatkami. Spróbujcie!

Co mi przyniósł rok prowadzenia Bullet Journal?

Masa zapisanych wspomnień! Wypady na Kanary, do Włoch i do Polski, notatki ze spotkań i wszystkich ciekawych wydarzeń. Mogę teraz przekartkować prawie sto dziewięćdziesiąt stron i losowo przywołać przeszłość. Są tam i smutne zdarzenia i wesołe, nudne codzienne czynności i nadzwyczajne przygody. Ważne, że nie zabierze mi tego skleroza.

Utrzymanie kursu. Zapisanie i przeglądanie celów krótko, średnio i długoterminowych pozwoliło mi zrealizować ich o wiele więcej, niż byłem w stanie bez dziennika. Nawet jeśli mi wylecą z głowy, to nigdy na długo, ponieważ wracam do listy regularnie. To samo tyczy się pomysłów na artykuły dla Komputer Świata, na wpisy tutaj, czy na fabułę książek. W pewnym sensie notatnik jest dla mnie mapą drogową i asystentem w jednym. Na jego kartach wytyczam sobie ścieżkę, ale też pomaga mi on ogarnąć wszystkie sfery, którymi się zajmuję (biznes, inwestycje, fotografia, pisanie, podróże, dom, przyjaciele…). Dziennik pomaga mi trzymać rękę na pulsie.

Blog nie istniałby pewnie wcale bez Bullet Journal. Wyznaczyłym sobie minimum — publikacja jednego wpisu na tydzień. Z niewielkimi przerwami utrzymuję tę częstotliwość od ponad roku, dzieki czemu marlowe.pl zaczęło żyć: pojawiają się komentarze, rośnie liczba odsłon i czytelników, oraz moja satysfakcja z wykonanej pracy. Coraz chętniej i częściej siadam do pisania, co zaowocowało współpracą z redakcją Komputer Świata, a także rozpoczęciem pracy nad pierwszą książką.

Zyskałem nagle mnóstwo czasu! Notowanie zadań i śledzenie ich realizacji pozwoliły ustalić powody marnotrawstwa cennych godziń każdego dnia. Przesuwanie priorytetów przypomina trochę porządki na ciasnej półce, gdzie ograniczona powierzchnia wymusza pozbycie się zbędnych rzeczy. Każdej doby mamy pewną ilość godzin do wykorzystania — śmieciowe czynności okradają nas z czasu na sprawy ważne, pasje i marzenia. I tak z mojego telefonu zniknęła aplikacja Facebooka, wystarczy przecież powiadomienia sprawdzić raz dziennie przez stronę internetową. Stałem się bardziej wybredny w doborze książek, seriali i filmów. Tam, gdzie wcześniej wypełniałem wolne chwile Facebookiem i Twitterem (droga do pracy, przerwa, czekanie na autobus i hej, nie zapominajmy o kiblu), teraz staram się pisać, albo słuchać i czytać książki.

Podsumowanie

Rozejrzyjcie się. Być może gdzieś na półce lub na dnie szafy obrasta kurzem notatnik za kilka złotych kupiony dziesięć lat temu. Weźcie go do ręki i otwórzcie na pierwszej stronie. Narysujcie kota, napiszcie przekleństwo, albo listę rzeczy, które was cieszą. Cokolwiek, by tylko przełamać klątwę pierwszej strony. Przeczytajcie pierwszą z brzegu instrukcję prowadzenia Bullet Journal (możecie spróbować mojego wpisu, a jeśli wolicie kilka słów spod kobiecej ręki, to zajrzyjcie do Angeliki) i rozpocznijcie niesamowitą przygodę!