Andy Weir zasłynął świetnym „Marsjaninem” o całkiem udanej ekranizacji (tej z Mattem Damonem, która zgarnęła dwa Złote Globy i wiele nominacji do różnych nagród). Hard science fiction dziejące się w niedalekiej przyszłości dobrze mu wyszło, więc poszedł za ciosem i napisał „Artemis” należącą z grubsza do tego samego gatunku. Czy utrzymał poziom?
Jak zapewne już wiecie, lubię książki w wersjach dźwiękowych, bo mogę łykać jedną za drugą, chodząc po mieście. W ten właśnie sposób pochłonąłem „Artemis” w oryginale, czytaną przez wspaniałą Rosario Dawson. Kobieta czyta, gdyż kobieta jest główną bohaterką i jednocześnie narratorem powieści. Ma to sens i działa lepiej, niż męski głos, który słyszę w głowie, samemu czytając powieści.
Jasmine Bashara to gorąca i piekielnie inteligentna dziewczyna saudyjskiego pochodzenia, pragnąca zostać mistrzem gildii EVA1 w jedynym mieście na Księżycu. Tak naprawdę Jazz marzy o bogactwie, a środkiem do celu ma być praca mistrza, za sowite wynagrodzenie oprowadzającego turystów po strefie historycznego lądowania na Księżycu. Młoda i zbuntowana bohaterka wpadła w konflikt z ojcem i nie chce kontynuować jego kariery spawacza, więc pracuje jako doręczycielka, na boku szmuglując nielegalne towary do Artemis, tytułowego miasta.
Pewnego dnia Jazz dostaje zlecenie warte milion slugs2, czyli górę pieniędzy. Trond Landvik, bilioner, który migrował do Artemis, by jego niepełnosprawna córka mogła normalnie funkcjonować w obniżonej grawitacji, chce przejąć produkcję aluminium i tlenu od firmy Sanchez. W tym celu Jasmine musi uszkodzić cztery zdalnie sterowane kombajny anortytu. Tak zaczyna się intryga, w którą zamieszany jest brazylijski kartel, stawką są biliony dolarów, a ostatecznie także życie tysięcy mieszkańców księżycowego miasta i samej Jazz.

„Artemis” jest bowiem thrillerem. Jako thriller sci-fi książka Weira jest bardzo udana. Akcja postępuje szybko i trzyma w napięciu (nie tak, jak u mistrzów gatunku, ale trzyma). Mamy kilka mniej lub bardziej spodziewanych zwrotów akcji, choć wiadomo, że wszystko skończy się dobrze. (PS. Serio, w „Marsjaninie” też to było oczywiste). Patrząc na oceny czytelników w polskiej sieci, można odnieść wrażenie, że czytali inną książkę. W sumie tak właśnie było. Dlaczego?
Po pierwsze, przekład nie zawsze dobrze oddaje tempo akcji, klimat wnętrz, czy charakter postaci. To, co po angielsku brzmi niczym lekka inwektywa, docinek czy złorzeczenie, po polsku robi zapewne z bohaterki bardzo chamską i wulgarną cwaniarę. Po drugie, co innego tekst, co innego audiobook. Bo widzicie, Rosario Dawson odwaliła kawał dobrej roboty. Jej głos przyjmował akcenty wschodnioeuropejskie, azjatyckie, brytyjski, kenijski, latynoski i więcej! Inaczej brzmiały postaci kobiece, inaczej męskie, stare i młode, nawet czytając listy młodziutkiej Jazz do kolegi z Kenii, Rosario brzmiała jak mała dziewczynka. „Artemis” w wykonaniu Dawson brzmi niemal jak słuchowisko radiowe, jakby tam było kilkunastu aktorów, a nie jedna przeogromnie utalentowana kobieta.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że słuchowisko stworzone przez Dawson bije na głowę każdy papierowy przekład drugiej książki Weira. Wracałem do słuchania na równi z ciekawości, ale też, by znów zanurzyć się w gamie przeróżnych tonów głosu i akcentów angielskiego. Umiejętności lektorki wykrzywiły rzeczywistość i na pewno wpływają teraz na moją ocenę „Artemis”. Po czymś takim nie mogę być obiektywny.
Powinienem odnieść się także do porównań do „Marsjanina”. Wielu recenzentów gimnastykuje się z jednej strony, by udowodnić, że „Artemis” to nie drugi „Marsjanin”. Serio? Przecież to zupełnie inna książka! Inni gimnastykują się, by pokazać, że nie porównują obu utworów, po czym je porównują. Ja wam powiem wprost. Obie książki są świetne, wciągające, szybko się je czyta, mają mocne osadzenie w nauce i cholernie inteligentnych protagonistów (pssst, obie są tego samego autora, jak zauważają niektórzy recenzenci). Jednocześnie różnią się znacznie z oczywistych względów. Czy różnice te wpływają niekorzystnie na którąś z książek? Ja tego nie widzę.
Mamy samotnego bohatera „Marsjanina” i otoczoną tysiącami ludzi w ciasnej przestrzeni bohaterkę „Artemis”. To wpływa na ilość dialogów i ich stosunek do ilości opisów, ale też przecież na napięcie i dostępne bohaterom rozwiązania. Dlaczego wielu czytelnikom „Artemis” wydaje się gorszą powieścią? Mam kilka teorii. Pierwszą, o przekładzie, już poznaliście3. Oto kilka innych:
- Bohaterka jest kobietą, a zatem męskiej części czytelników trudniej się utożsamić z główną postacią. Młoda i zbuntowana, przez co nie zawsze racjonalnie postępująca kobieta, do tego doręczycielka i sabotażystka, to dla czytającego faceta podświadomie gorszy bohater od Mężczyzny przez duże M walczącego o życie na krańcu świata. Tak już jest i tyle.
- Napięcie związane z samotnością kosmosu i potencjalną śmiercią od wszystkiego, jest mimo wszystko większe, niż wywołane kryminalną intrygą. Samotna walka człowieka z naturą versus rozwikłanie zagadki i uniknięcie złapania. To po prostu inne motywy, toposy, gatunki, przy czym samotność i walka o życie odwołują się do głębiej zakorzenionych lęków, co dodaje „Marsjaninowi” uniwersalnego bogactwa odniesień. Mark Watney to Jezus na pustyni, współczesny Robinson Crusoe, a w szerszym aspekcie faceta naprzeciw naturze i walki o przetrwanie: „Moby Dick”, „Zjawa” i wiele, wiele innych. Tymczasem „Artemis” „to tylko” sensacja, kryminał, akcja i thriller — ogólnie sztuka niższa.
- „Marsjanin” wstrzelił się perfekcyjnie w czas po zapowiedzi Elona Muska o wysłaniu ludzi na Marsa i po skoku ze stratosfery „tego kolesia od Red Bulla”. Wielu zastanawiało się, jak by taka misja miała wyglądać oraz jakie wiązałyby się z nią niebezpieczeństwa. Zatem to prawie nie jest fantastyka naukowa, to może się wydarzyć niedługo. Na dodatek obudzone zostały tradycyjnie elektryzujące ludzkość sny o eksploracji nieznanego. Powrócił sen o podboju kosmosu. Z pominięciem Księżyca, który w ogólnej świadomości zeszedł na dalszy plan. Ten ląd już zdobyliśmy. Książka i mieście na Księżycu wydaje się obecnie większą fantazją niż o opuszczonym kolesiu na Marsie.
Podsumowując kwestię czy „Artemis” jest lepsza czy gorsza od „Marsjanina” — moim zdaniem warsztatowo są identycznie dobrze napisane. Ludzie lubią winić autora za to, że ich mniej interesuje tematyka, że nie utożsamiają się tak z bohaterką, jak z bohaterem. Zapominają o wpływie przekładu, różnicach gatunkowych, o tym wreszcie, że w drugiej książce, jakkolwiek innej, szukają dokładnie tych samych emocji, co w pierwszej, a to zupełnie niemożliwe.
„Artemis” arcydziełem twardej science-fiction nie jest. Nie jest też najlepszym thrillerem. Mimo to stanowi całkiem udany thriller sci-fi, porządnie napisany, wartki, z barwnymi postaciami, udanymi dialogami i niezłą intrygą. Ogrom wiedzy potrzebnej do opowiedzenia historii Jazz zwiększa mój szacunek do Andy’ego Weira. Jeśli czytaliście „Marsjanina” i oprócz emocji związanych z samotną walką o przetrwanie na Marsie doceniliście naukowe tło powieści, żarty narratora i umiejętne zwroty akcji, to spodoba wam się „Artemis”. Nie ręczę za przekład, bo nie czytałem po polsku, polecam oryginał, a już zdecydowanie zachęcam do sięgnięcia po arcydzieło lektorskie w wykonaniu Rosario Dawson. Dobra rozrywka.
[buybox-widget category=”book” name=”Artemis” info=”Andy Weir”]
Wersja po angielsku na Amazon (po kliknięciu w link można wybrać opcję papierową, na Kindle, lub audiobook).
Przypisy:
1. EVA to skrót od extravehicular activity, co w wolnym tłumaczeniu oznacza spacery po księżycu w skafandrach. Extravehicular to przymiotnik oznaczający dosłownie „poza pojazdem”, lecz przyjęło się używanie go do wszelkiej aktywności poza statkiem kosmicznym. W polskim przekładzie to po prostu Gildia Eksploratorów, co umniejsza trochę oryginałowi.
2. W polskim przekładzie: gitów. Obie nazwy są skrótami na określenie księżycowej quasi-waluty. Jeden git pozwala na transport z Ziemi na Księżyc jednego grama masy. GIT — gram importowanego towaru, w oryginale SLG — soft-landed gram, wymawiane slug
3. Potwierdzać ją może porównanie ocen oryginału na Amazonie do ocen przekładu polskiego na Lubimyczytać.pl. „Artemis”: 3,8/5 na Amazon i 3,14/5 (a właściwie 6,28/10) na Lubimyczytać; „Marsjanin” 4,6/5 na Amazon i 3,93/5 (7,86/10) na Lubimyczytać. W obu miejscach „Artemis” osiąga niższe oceny od „Marsjanina”, co wynika z wymienionych już wyżej różnic gatunkowych, czasu publikacji i płci bohaterki. Zauważcie za to tendencję do niższych ocen w Polsce — „Artemis” ma u nas mierne trzy, a w oryginale podchodzi pod cztery, zaś „Marsjanin” ma w Polsce ledwo cztery, a na Amazonie ociera się o arcydzieło. Przypadek? I chyba warto wspomnieć, że „Artemis” w formie audiobooka został oceniony na Audible na 4,3 gwiazdki na pięć. Rosario FTW!