Ukryte zalety kalendarza-zdzieraka.

Z początkiem 2019 roku ustawiłem na biurku kalendarz dołączony w prezencie do prenumeraty „Przekroju”. Gruba kostka papieru, swoista wizualizacja całego roku, tylu dostępnych dni. Dziś, kiedy ów kalendarz chudnie w oczach, nadszedł czas na poświęcenie mu kilku słów, zanim całkowicie zniknie niedługo po Bożym Narodzeniu.

Owszem, dobrze zrobiony zdzierany kalendarz poinformuje was codziennie o aktualnych imieninach, wschodzie i zachodzie Słońca lub Księżyca, oraz wszelakich światowych dniach parówki, czy poważniejszych świętach i rocznicach. Na odwrocie znajdziecie żywoty świętych, historyczne wydarzenia, porady, rysunki, a w wersji „Przekroju” rysunki Marka Raczkowskiego, nieprzetłumaczalne słowa z języków obcych, ciekawostki przyrodnicze, czy przepisy kulinarne. Chciałbym jednak ubrać w słowa te mniej oczywiste korzyści powieszenia w kuchni lub ustawienia na biurku zdzieraka.

Poczucie upływu czasu.

Jak mierzycie swój czas? Czy prowadzicie dziennik? A może staracie się dodawać nadchodzące wydarzenia do elektronicznego kalendarza Google? Czy też nosicie wszędzie oprawiony w imitację skóry terminarz? Pomijam wiszące w przeróżnych warsztatach i pomniejszych biurach plakaty roznegliżowanych pań z całym rokiem nadrukowanym gdzieś na dole wyłącznie dla nieudolnego pretekstu, że niby nie o cycki tu chodzi. Skupmy się, ok?

Sam używam metody bullet journal i zapełniam już trzeci 240-stronicowy notatnik. W porównaniu do kalendarzy ściennych i elektronicznych gruby tom notatnika lub terminarza zdecydowanie lepiej oddaje nieubłagany upływ czasu. Nic jednak nie pobije kalendarza zdzieranego. Kartka za kartką, dzień za dniem — lądują w koszu, by już nigdy nie wrócić.

Ma to wielorakie działanie psychologiczne: uciekający czas zasmuca, innym razem daje kopa do działania, czasem zmusza do refleksji, ale przede wszystkim nabiera bardzo fizycznego charakteru. Kiedy z czterech centymetrów grubości zdzieraka w listopadzie zostaje zaledwie siedem milimetrów, przemijanie uderza młotkiem w samo czoło. Do was zależy wybór, czy pogodzicie się z procesem starzenia i weźmiecie się za bary ze swoimi celami, czy pogrążycie w nostalgii.

Akceptacja przemijania.

Cóż może bardziej przypominać o ulotności życia niż oderwanie kolejnej daty, zmięcie jej w dłoni i wyrzucenie do kosza? Właśnie w okresie późnej jesieni do melancholijnego ciężaru zrzuconych przez drzewa liści, zdzierak dokłada świadomość ponad dwustu dni, które odeszły bezpowrotnie. To stąd biorą się klisze animacji, w których zerwane kartki z kalendarza lecą niesione jesiennym wiatrem w towarzystwie brązowych liści.

Z drugiej strony przecież nie można wiedzieć, który dzień będzie naszym ostatnim, więc odsłonięcie kolejnej daty jest mimo wszystko aktem w jakimś stopniu pozytywnym. Dano nam kolejne kilka kroków, kilka szans na dobry posiłek, przyjemną rozmowę, osiągnięcie czegoś, choćby najmniejszego. Wszystko przemija, ale my jeszcze nie dziś, może wkrótce, na pewno kiedyś, ale jeszcze nie teraz.

Kartka z kalendarza.

Bez zdzieraków nie istniałoby sformułowanie „kartka z kalendarza”. Niedługo i tak mało kto będzie wiedział, skąd się wzięło, kojarząc jedynie strony z terminarzy i telewizyjne lub prasowe kalendaria, najczęściej zatytułowane jak od kalki. Na pewno rozpoznajecie podobne zdanie — kartka z kalendarza: tego dnia w tym roku urodził się ktoś, a w tamtym roku wybuchła taka wojna.

Warto zatrzymać się i pomyśleć o tym, że samemu aktowi odrywania kolejnej kartki towarzyszą emocje niepowtarzalne, że kartka z kalendarza to coś więcej niż kawałek papieru z datą, bo może być symbolem przemijania, motywującym bodźcem, wspomnieniem albo przypomnieniem, nowym otwarciem, lekcją…

No i w przeciwieństwie do życia, którego ostatnia karta oznacza koniec, zawsze można kupić sobie zdzierak na kolejny rok! Wybierz swój zdzierany kalendarz na Allegro, lub kup najlepszy od Fundacji Przekroju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *