Uwielbiam dobrą space operę. Myślę, że jest to gatunek poruszający małego Kolumba w każdym z nas. Kosmici i czarne dziury są w nim tym, czym potwory i wiry morskie w dawnych opowieściach marynarzy. Kosmiczne sci-fi obiecuje, że przed ludzkością ciągle jest coś poza przeludnianiem planety i mordowaniem się nawzajem – przygoda.
To boldly go where no man has gone before
Wszystko już kiedyś było i tak zarówno „Battlestar Galactica”, jak i „Star Trek: Voyager” to po prostu „Odyseja” na nowo. Space opery mają w sobie coś z filmu drogi, coś z romansów, coś z horroru i filmów akcji.
Ostatnio brakowało mi powiewu świeżości w tym ponad stuletnim gatunku. Jakby w odpowiedzi, świat zaskoczył mnie dwoma produkcjami telewizyjnymi na raz: „Dark Matter” i „The Expanse”. Dziś opowiem wam o tej drugiej.
„Expanse” jako serial zadebiutowało w stacji Syfy. Pierwszy sezon plastycznie przypomina trochę „Battlestar Galactica”. Akcja dzieje się w dalekiej przyszłości, kiedy ludzkość skolonizowała Marsa, planetoidy z Pasa Głównego i księżyce planet zewnętrznych. Wspaniale wprowadza w ten świat czołówka serialu. Obejrzałem cały pierwszy sezon, zachwyciłem się i wtedy właśnie odkryłem, że serial jest oparty na serii książek.
Tak trafiłem w Audible na pięć audiobooków, będących kolejnymi częściami serii „The Expanse”: „Leviathan Wakes”, „Caliban’s War”, „Abaddon’s Gate”, „Cibola Burn” i „Nemesis Games”. Część szósta planowana jest na koniec 2016 roku. Po polsku wydano na razie jedynie „Przebudzenie Lewiatana”. Kiedy piszę ten tekst, mam za sobą już cztery części serii Expanse i słucham piątej, co już samo w sobie jest swego rodzaju rekomendacją. Spróbuję jednak ograniczyć się w tej recenzji do „Leviathan Wakes”.
O co w tym wszystkim chodzi?
Jak wspomniałem, ludzkość skolonizowała Marsa i niektóre mniejsze ciała niebieskie bardziej oddalone od Słońca. Marsjańska Kongresowa Republika prowadzi wielki projekt terraformowania czerwonej planety. Ziemią i Księżycem rządzi ONZ. Od Ceres, przez Ganimedesa, po Febe ścierają się wpływy ONZ i MCR, oraz OPA (Outer Planet Alliance – Sojusz Zewnętrznych Planet) – organizacji niepodległościowej lub terrorystycznej w zależności od punktu widzenia. Ekspansję po systemie słonecznym umożliwiło wynalezienie napędu Epsteina. Jest to zmodyfikowany napęd wykorzystujący fuzję termojądrową. Jego przewaga nad poprzednimi napędami fuzyjnymi polega na tym, że pozwala on na ciągłe przyspieszenie. Co specyficzne, lot z napędem Epsteina polega na przyspieszaniu przez połowę trasy, potem statek robi zwrot o 180 stopni i przez resztę trasy zwalnia.
To nie „Star Trek”, „Battlestar Galactica” ani „Avatar”. Nie ma napędu warp, nie ma skoków w nadprzestrzeń, nie ma hibernacji. Granica Układu Słonecznego jest granicą ludzkiej ekspansji, a wszędzie dalej można próbować się dostać statkiem pokoleniowym, ze świadomością ryzyka i tego, że ci co wystartują nigdy nie zobaczą celu, bo to będzie dane ich prawnukom. Tak wygląda świat na początku serii.
W najlepsze trwa walka o wpływy i surowce. Pas ma rzadkie pierwiastki, ale brakuje wody i powietrza. Ziemia i Mars są w kruchym sojuszu, Pas walczy o niezależność. I nagle zaczyna się lawina wydarzeń. Znika zbuntowana córka magnata i właściciela firmy Mao-Kwikowski. Zadanie jej odnalezienia i dostarczenia rodzinie otrzymuje detektyw Miller na stacji Ceres.
Tymczasem Canterbury, ogromny statek transportujący bryły lodowe z pierścieni Saturna do stacji Ceres, gdzieś po drodze odbiera sygnał SOS ze Scopuli. Kiedy James Holden, Naomi Nagata, Amos Burton, Alex Kamal i Shed Garvey badają opuszczony frachtowiec, niedaleko ich macierzystego Canterbury ujawnia się zamaskowany dotąd statek wojenny…
Nie sposób dalej opowiadać bez spoilerów. Dość powiedzieć, że kiedy wszystkie strony skaczą sobie do gardeł, prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi gdzie indziej i prawdopodobnie niesie zagładę życiu, jakie znamy. W całym konflikcie załoga składająca się z mieszkańców różnych miejsc Układu Słonecznego musi przeżyć.
Urzekło mnie w „Leviathan Wakes” kilka rzeczy, między innymi postać Millera, rozmach holywoodzkiej produkcji, ale przede wszystkim konsekwentnie stworzony świat. Mogę sobie wyobrazić ilość notatek i przemyśleń, które doprowadziły do takiego efektu końcowego. James S.A. Corey to pseudonim, za którym kryje się dwóch mężczyzn: Daniel Abraham i Ty Franck. Franck opracował swoją koncepcję przyszłości jako pomysł na MMORPG, a Abraham nakłonił go do wykorzystania całego researchu w książce, którą ostatecznie napisali razem.
Nie zrozumcie mnie źle, „Expanse” to nie jest hard sci-fi, ale stopień przemyślenia całego pomysłu pod względem zgodności z wiedzą naukową i zwykłej logiki, robi bardzo pozytywne wrażenie. Szczegóły takie jak wynikające z innej siły grawitacji różnice anatomiczne między mieszkańcami planet i mniejszych ciał niebieskich. Bogactwo gestów w języku mieszkańców pasa, bo przecież nie da się wzruszyć ramionami w skafandrze. Odmienny język, kultura i wygląd? Całkiem wystarczająca pożywka dla uprzedzeń i rasizmu. To, że Ganimedes jest spichlerzem pasa i słynie jako najlepsze miejsce do rodzenia dzieci – bo faktycznie księżyc ten ma swoje pole magnetyczne, co czyni go realnie wyjątkowym i bez fantastyki. Tego typu detale mogą zachwycić. W moim przypadku spotęgowały przyjemność czerpaną ze słuchania.
Nawiasem mówiąc, mieszkaniec pasa to w oryginale Belter, a Ziemi – Earther. Bo Marsjanin to… No, Marsjanin. Nie mam pojęcia, jak to przetłumaczono na język polski. Myślę, że w oryginale chodziło o rasistowskie skojarzenia ze słowem “nigger”, ale nie mogę być pewien. W każdym razie, ja bym to przetłumaczył na Ziemiak/Ziemniak i Pasuch/Pastuch.
So say we all!
Polecam „Expanse” każdemu fanowi „Firefly”, „Battlestar Galactica”, „Stargate” i podobnych historii. Naprawdę warto. Samo „Leviathan Wakes” jest świetne, ale sposób, w jaki historia jest prowadzona w kolejnych częściach, oraz rozmach serii to kolejne powody, by spróbować.
Jeśli możecie słuchać audiobooków po angielsku, to wszystkie części znajdziecie w Audible: