Chcecie czy nie, cyberpunkowa fantastyka wkracza w naszą rzeczywistość w przerażającym tempie. Chyba nie muszę tutaj podawać przykładów technologii, które nie tak dawno temu były elementami dziwacznych pomysłów na przyszłość, a dziś należą do codzienności. O połączeniu mózgu z komputerem i sztucznej inteligencji mówi się praktycznie na okrągło. Tym bardziej warto powracać do klasyki cyberpunku, zestawiać poruszane przez nią tematy z otaczającym nas światem i szukać odpowiedzi na niełatwe pytania. Taką możliwość w oprawie efektownych zdjęć, pięknej muzyki i zjawiskowej Scarlett Johansson daje nam najnowsza ekranizacja „Ghost in the shell”.
Miałem okazję zetknąć się z komiksem Masamune Shirow i animowaną ekranizacją z 1995 roku, znałem zatem historię, której opowiedzenia na nowo podjął się Rupert Sanders. Fanom to nie będzie potrzebne, ale dla całej reszty warto po krótce streścić opowieść. Świadomość Miry Killan (Johansson), ofiary ataku terrorystycznego, zostaje skopiowana do wyprodukowanego przez Hanka Robotics ciała. To właśnie jest ów tytułowy duch w skorupie — ludzka świadomość w sztucznym ciele. Pionierska operacja się udaje. Mira zostaje majorem antyterrorystycznej Sekcji 9. Wkrótce związanych z projektem sztucznego ciała naukowców zaczyna likwidować tajemniczy Kuze, a gnębiące Mirę halucynacje okazują się być czymś więcej niż błędami oprogramowania…
Na pierwszy rzut oka wygląda to na scenariusz zwykłej nawalanki, gdzie motywy cyberpunkowe są tylko tłem dla strzelanin i pościgów. „Ghost in the shell” porusza jednak ważkie, nieraz filozoficzne zagadnienia. Relacja między świadomością ludzką a sztuczną inteligencją. Prawdziwość naszych wspomnień. Czym jest dusza (świadomość) i czy może istnieć w całkowiecie sztucznym ciele? Jaka wreszcie jest granica między człowiekiem a maszyną? Czy może lepiej: czym różni się robot ze sztuczną inteligencją od robota z ludzką świadomością. Czy świadmość to tylko program komputerowy? Na koniec odwieczne: co nas czyni ludźmi?
„Ghost in the shell” to również opowieść o znajdowaniu swojego miejsca w świecie. Niczym księgowy balansujący przychody i koszty, każdy z nas uzgadnia siebie z wizerunkiem w cudzych i własnych oczach, ze swoją przeszłością i całą historią, na którą składa się „ja”, z planami na przyszłość, z dziedzictwem, z własną prawdą. Poszukiwanie tej prawdy i balansu, samookreślenia, definicji — również jest uniwersalne dla każdego człowieka.
Można rzec, iż mamy do czynienia z cyberpunkową przypowieścią o dwóch pytaniach tak starych, jak ludzkość. Czym jest człowieczeństwo i co znaczy „ja”. Film Sandersa czyni te kwestie uniwersalnymi, bo takie przecież są. Odrywa filozoficzne zagadnienia od Japonii i japońskiej stylistyki, przeszczepia je na język Holywood i podaje w kolorowej, choć mrocznej, dystopijnej potrawce. Zresztą, pytanie o człowieczeństwo jest tutaj zaakcentowane subtelnie… No, subtelnie jak na amerykańskie kino. Spojrzenie na ranę „krwawiącą” chemikaliami i uwaga kolegi „nie jesteś taka sama”, to szczyt wysublimowania widza zza oceanu. I najwyraźniej krytyka filmowego, bo dla wielu z nich kwestie człowieczeństwa zostały pominięte. Być może brakowało tutaj długiego i dokładnego monologu wyjaśniającego wątpliwości bohaterki? Zwróćcie uwagę na reakcję Major Killan, kiedy jeden z policjantów stwierdza, że nie ma żadnych usprawnień i „jest w całości człowiekiem”. Czy konieczne jest werbalne mielenie tematu?
Widowisku z pogranicza filmu noir (skojarzenia do Blade Runnera nieuniknione), pełnym nawiązań do filmu z 1995, towarzyszy genialny soundtrack Clinta Mansella. Za zdjęcia odpowiada Jess Hall, jeden z mniej rozchwytywanych kamerzystów (kręcił Hot Fuzz i maczał palce w nadchodzącym Serenity z gwiazdorską obsadą).
Mimo szacunku do mangi i anime, cieszę się, że adaptacja sięgnęła po zachodni język filmowy, jedynie nawiązując niektórymi projektami do japońskich oryginałów. Wielu ludziom łatwiej odbierać opowieści, kiedy mogą się utożsamiać z bohaterami i konwencją, czy też stylistyką. Dlatego Jezus w Afryce ma czarną skórę, w Ameryce Południowej brązową, a w Polsce jest długowłosym blondynem. Jeśli lubicie mangę, zobaczycie Ducha w trochę innej formie. Jeśli za mangą nie przepadacie, to najnowszy filmowy „Ghost in the shell” będzie dla was doskonałą okazją poznania klasyki gatunku w niemangowej oprawie. Warto.