Wpis zaktualizowany i poprawiony 24/05/2020: Przede wszystkim pamiętajcie, że tekst pochodzi z 2007 roku i był napisany przez człowieka 23-letniego, w czasach, kiedy w Polsce chyba co drugi komputer działał na nielegalnym systemie Windows (w tym niejednokrotnie komputery firmowe i urzędowe!). Większość Polaków była wtedy w pewnym sensie złodziejami. Obecnie dyskusja o piractwie zupełnie zamiera z powodu mnogości serwisów streamingowych i zupełnie innego poziomu zamożności Polaków. Miłej lektury!
Starożytni Rzymianie rozróżniali rzeczy materialne — rozpoznawalne za pomocą zmysłu dotyku (złoto, srebro, szafa, itp) i rzeczy niematerialne, których nie można dotknąć, a które polegają na uprawnieniach (spadkobranie, użytkowanie, zobowiązania, a współcześnie również prawo autorskie , prawo wynalazcze).
Współczesne prawo autorskie jest wyodrębniane jako rzecz niematerialna według tego samego kryterium, co u Rzymian: „nie ma znaczenia, że spadek obejmuje rzeczy materialne i plony pobierane z gruntu są materialne, i to, co nam się należy z jakiegoś zobowiązania, jest przeważnie materialne, jak np. grunt, niewolnik, pieniądze. Bo samo uprawnienie do dziedziczenia i samo uprawnienie do użytkowania, i samo uprawnienie wynikające z zobowiązania jest niematerialne” (G.2,14: Nec ad rem pertinet, quod in hereditate res corporales continentur et fructus, qui ex fundo percipiuntur, corporales sunt, et quod ex aliqua obligatione nobis debetur, id plerumque corporale est, veluti fundus homo pecunia; nam ipsum ius successionis et ipsum utendi fruendi et ipsum ius obligationis incorporale est).
Obecnie zauważam dookoła siebie olbrzymią wulgaryzację rozumienia prawa, spowodowaną po pierwsze ogólnym dostępem przez internet do nielegalnego oprogramowania; po drugie chęcią przekonania świata, że korzystanie z takiego oprogramowania powinno być legalne — przecież nie jesteśmy złodziejami; po trzecie, negowanie prawa własności jeśli chodzi o gigantów i znienawidzonych monopolistów, tłumaczone własną pogardą dla prawa własności intelektualnej, bądź pogardą dla samych korporacji.
Każdy z internautów kiedyś chcąc-nie chcąc skorzystał z nielegalnego oprogramowania. Tego nie muszę tłumaczyć ani udowadniać, mam nadzieję. Sam pobierałem przez Emule tyle nielegalnego oprogramowania i utworów, że strach. Jestem złodziejem. Jednak nie każdy chce się przyznać przed samym sobą, że kradnie. Polacy tak już mają, że kombinują i dla swoich kombinacji znajdą przeróżne usprawiedliwienia. Bo Microsoft każe mi kupować system operacyjny razem z Internet Explorer, programem pocztowym, media playerem, a ja bym chciał sam system operacyjny za 100zł. Bo Microsoft ma większościowy udział w rynku, bo Windows jest za drogi, bo i tak nie jest bezpieczny ani dopracowany, etc…. Tylko, że to wszystko nie zmienia faktu — własność intelektualna (a także prawa autorskie) istnieje i należy jej się ochrona.
Można twierdzić, że nie da się własności intelektualnej ukraść albo dotknąć. Prawa spadkowego też nie da się dotknąć. Bank ma prawo do naszych pieniędzy, gdy zaciągniemy kredyt, tego prawa także nie można dotknąć, ale istnieje. Microsoft, jako korporacja tworząca oprogramowanie, ma prawo do jego sprzedaży, zmieniania i nazywania swoim. I nie możemy się z tym kłócić, bo to dziecinne jest przede wszystkim, niesłuszne po wtóre, a pseudowolnościowe na koniec.
Sam stwórz system operacyjny bez okien, bez myszy, zupełnie różny od Windows, a będziesz do niego mieć takie same prawa, jak Microsoft do Windows. To, że możemy sprzedać te prawa, jest właśnie dowodem na istnienie owej własności.
I powtarzam, niech polemizuje z tymi argumentami ktoś, kto poświęcił jakiejkolwiek pracy dziesięć lat swojego życia, a potem puścił ją w świat na warunkach Creative Commons. CC jest dobre do blogowych wypocin, do muzyki garażowej, nawet do prac naukowych. Są różne pobudki do korzystania z Creative Commons zamiast Copyrights. Przede wszystkim niektórzy chcą dzięki temu zaistnieć, by z czasem przerzucić się na jedno C i zarabiać. Niektórzy wypuszczają swoje twory w ramach Creative Commons ORAZ Copyrights, w zależności od jakości, przeznaczenia, idei stojącej za produktem/dziełem. To jak ze szczepionkami: można je po porstu udostępnić wszystkim, a można opatentować i czerpać ze swojej pracy korzyści. Myślę, że dopóki dzieło jest traktowane jako dodatkowe zainteresowanie, poza podstawowym źródłem dochodu, można użyć CC, zwłaszcza jeśli chce się zwyczajnie dać coś od siebie światu. Jeśli jednak dzieło jest częścią naszej pracy, dzięki kórej się utrzymujemy (jak programiści Microsoftu, uważacie, że możecie odbierać im lata pracy na chleb?) i nie możemy sobie pozwolić na ofiarność względem ludzkości bo mamy żonę i dzieci, to użyjemy jednego C i all rights reserved.