Obiecałem komuś na Twitterze, że zrobię kiedyś wpis z podsumowaniem wyjazdu na Sycylię we wrześniu 2013. No i dopiero teraz znalazłem czas, by odgrzebać notatki z tamtego okresu i coś z nich ubrać w słowa.
Dzień pierwszy
Wylądowaliśmy w niedzielę, 1 września, około południa. Z lotniska do Trapani dostaliśmy się autobusem AST (bilet za 4,5 euro). Wysiedliśmy na ostatnim przystanku, skąd odebrali nas Sandra i Peppe, właściciele mieszkania, które miało być naszym apartamentem (zobacz Mamma Vera Apartment na Booking.com). Oczywiście pokazali nam, jak dotrzeć do apartamentu i co w nim jest, a przy okazji Sandra poradziła nam, gdzie warto się udać. Zapłaciliśmy niecałe 500 euro i para zostawiła nam apartament na 10 dni, mówiąc, żebyśmy przy wyprowadzce zostawili klucze w skrzynce na listy.
Tak zaczęło się dziesięć dni przygody na Sycylii.
Po rozpakowaniu przeszliśmy się po okolicy (jakies 5 kilometrów marszu) oglądając pobliskie plaże, wieżę Torre d’Ligny, zamknięty targ rybny, port i wąskie uliczki. Uwaga, w niedziele sklepy są pozamykane, wiec kto tu wyląduje tego dnia powinien się zaopatrzyć w coś do jedzenia wcześniej… albo zjeść na mieście pizze w kawałkach i popić zimnym piwkiem, jak my to zrobilismy.
mały port obok targu rybnego w Trapani
Dzień drugi
W poniedziałek odwiedziliśmy punkt informacyjny, ponieważ Sandra dała nam cynk o karcie rabatowej Welcome Trapani, którą można tam kupić. Chcieliśmy zbadać, czy to się nam opłaci. Okazało się, że ta karta daje między innymi darmowy bilet w dwie strony na Erice (równowartość 9 euro), trzy dni bezpłatnej komunikacji miejskiej w Trapani, dużo zniżek do muzeów, zniżkę na prom na Favignanę, darmową degustację wina itd.. Kosztowały nas te karty 12 euro na głowę i w naszym przypadku okazały się korzystne. Oczywiście obowiązkowym przystankiem był salon sieci Wind przy Corso Italia (właściciel ma żonę Polkę), bo bez internetu, jak bez ręki. Karta sim to wydatek 25 euro, ale daje 2GB na miesiąc za 7 euro, BlackBerry Internet Service w gratisie na 3 miesiące i do tego kilkaset minut i esemesów. Internet można udostępniać, jeśli pozwala na to wasz smartfon. My na BlackBerry Q10 robiliśmy mobilny hot-spot i pozostałe smartfony i laptop miały internet po wifi (lepiej dać sobie spokój z YouTube, ale jest sieć, nie?).
Zakup lokalnej karty prepaid jest najlepszą praktyką na starcie, gdziekolwiek jesteście na dłużej niż kilka dni.
To wszystko zajęło nam jakieś pół dnia, po czym postanowiliśmy skorzystać z karty Welcome Trapani i zobaczyć Erice.
Na górze warto zobaczyć całe miasteczko, a szczególnie park z cudownymi widokami. Ponoć magicznie wyglądają te wąskie uliczki wieczorami, ale cóż, byliśmy tam po południu. Erice to długi i zachwycający spacer z pięknymi widokami i doskonałym jedzeniem w tamtejszych restauracjach. Poza tym niewiele tam do roboty, więc do magicznego wieczora nie wytrwaliśmy. Z Erice trzeba mieć odrobinę szczęścia, bo często jest skryte w chmurach. W dzień mamy wspaniałe widoki na Sycylię, w nocy samo miasto nabiera dodatkowego klimatu.
Uwaga, kolejka linowa ma co poniedziałek do południa konserwację i nie zabiera pasażerów.
Nasza filozofia podróżowania wiąże się z jedzeniem lokalnych potraw i produktów. Koniecznością jest zatem próbowanie różnych restauracji i tylko wyjątkowo we Włoszech czasami sam gotuję, bo mniej więcej ogarniam tutejszą kuchnię. Zwłaszcza, kiedy w sklepie można się zaopatrzyć w makaron busiate, kapary w soli, świeże pomidory sycylijskie, pecorino, marsalę i wiele innych produktów. Wieczorem jedliśmy więc w apartamencie.
Widok z Erice na północ
Dzień trzeci i czwarty
Favignana! Na prom najlepiej kupić bilet w obie strony, bo tak wychodzi taniej – do tego zniżka z karty Welcome Trapani i bilet ritorno kosztował około 17 euro.
Żeby na tej pięknej wysepce się nie nudzić, ale i nie utkwić na plaży miejskiej niedaleko portu, trzeba koniecznie wypożyczyć rower (można też skuter, ale przecież odrobina ruchu nie zaszkodzi). Po prostu znajdźcie wypożyczalnię, która da wam bicykle na dobę za 5 euro. Zniżka 10% z karty WT jest psu na budę, bo 10% z sześciu euro to dalej drożej niż w tańszych wypożyczalniach. Zresztą, tak czy owak, to drobne pieniądze.
Gorąco zachęcam do przejechania się po wyspie na rowerze, bo wschodnią jej część możecie objechać w około półtorej godziny (to mniej więcej 15 kilometrów, choć my wyjeździliśmy 20km), a przy okazji zobaczycie wszystkie najpiękniejsze miejsca kąpielowe. My, po zrobieniu całej trasy, wybraliśmy miejsce znane jako Cala Rosa i tam do końca dnia pływaliśmy i opalaliśmy się w jednej z piękniejszych okolic, jakie widziałem.
Wróciliśmy opaleni do Trapani promem o 19:45. Poszliśmy jeszcze na lody i kolację znów gotowałem własnoręcznie.
Następnego dnia wstaliśmy późno, więc postanowiliśmy wykorzystać darmową wejściówkę na Torre di Ligny, oraz również darmową degustację wina Marsala w barze Torre Pali. Można rzec, że czwarty dzień przeznaczyliśmy na ładowanie akumulatorów. Daliśmy też sobie spokój z leżeniem na słońcu (auć…).
Jedno z kąpielisk na Favignanie
Dzień piąty
Na półmetku postanowiliśmy zobaczyć Palermo. Nigdy nie poświęcam całego pobytu na zwiedzanie, bo człowiek jednak potrzebuje poleżeć na plaży. Do wyboru mieliśmy Marsalę (wino i afrykański klimat, a po drodze solanki), Segestę (antyczne zabytki) i Palermo. Padło na Palermo. Czy słusznie? Trudno powiedzieć. Palermo ponoć lepsze jest na dłuższy pobyt, jak Trapani. Samo Trapani w jeden dzień wydaje się do niczego, ale na dłużej, z uwzględnieniem Egadów, Erice i San Vito lo Capo, to całkiem przyjemne miasto. Podobnie jest z Palermo. My jednak uznaliśmy, że nie wiadomo kiedy wrócimy na Sycylię i lepiej zobaczyć Palermo i Monreale.
Sam nie jestem zwolennikiem zwiedzania starych kościołów, ale są takie, które zobaczyć warto.
Rano wpakowaliśmy się do autobusu firmy Segesta (taki niebieski, bilet w obie strony kosztował 14,5 euro).
W Palermo zobaczyliśmy wszystkie obowiązkowe zabytki, czyli Chiesa di San Cataldo, Chiesa Della Martorana, Piazza Pretoria, Mercato della Vucciria, Katedrę Palermo. Zrezygnowaliśmy z Capella Palatina, aby zdążyć dojechać i wrócić z Monreale. A do Monreale warto było zboczyć i zobaczyć tamtejszą katedrę z mozaikami, na które zużyto ponad dwie tony złota. W Monreale również się stołowaliśmy, jedząc pizze w Pizzerii Guglielmo (http://www.anticapizzeriaguglielmo.it/) (polecam Diavolę i Pecoreccię).
Pecoreccia
Warto tu napisać, jak dostać się z Palermo do Monreale: najlepiej autobusem z Piazza Indipenza (linia 309 i 389. Można też autobusem firmy AST z dworca głównego). Z ostatniego przystanku linii 309, którą my jechaliśmy, trzeba jeszcze podejść kilkadziesiąt metrów do skrzyżowania, z którego odjeżdża darmowy busik bezpośrednio pod katedrę w Monreale.
Byłbym zapomniał, zdecydowanie warto zobaczyć targ w Palermo, na którym wystawione są na sprzedaż same wspaniałości. W Polsce tak nie ma, jak na południowych targowiskach. Mnogość ryb, ziół, przypraw, serów, słodkości, a nawet warsztat faceta, który ostrzy noże. To trzeba zobaczyć (kupcie sobie jakiś owoc z marcepanu).
Przykładowe stoisko na targu w Palermo
Dzień szósty
Kolejny dzień przeznaczyliśmy znów na ładowanie akumulatorów. Ja postanowiłem spełnić swoje marzenie i z rana pobiegłem na targ rybny, gdzie zostawiłem ponad 50 euro, a w zamian zdobyłem kilkanaście ryb: triglia bianca, merluzzi, totani, spigola, czy jakieś jeszcze nazwy, których nawet nie pamiętam. W zasadzie powiedziałem sprzedawcy: „zuppa di pesce” i „pulire il pesce?” – na tym się skończyły włoskie konwersacje. Wybrał mi kilkanaście rybek, oczyścił z wnętrzności i tyle. Dawno nie byłem taki szczęśliwy!
Sprawianie ryb mezzaluną
W apartamencie skrobałem je z łusek i filetowałem nowo nabytą mezzaluną (brzmi łatwo, ale trochę tego chlastania było, zwłaszcza, że to był mój pierwszy raz). A potem ugotowałem zupę!
Zupy starczyło chyba na trzy dni. Cóż, przepis nie ostrzegał, że tak dużo tego wyjdzie…
Zawsze mnie intrygowały te nieznane ryby, zupełnie w Polsce obce i niespotykane. Marzyłem, by kiedyś samemu coś z nich ugotować. To wydawało sie takie trudne, no bo przecież co to w ogóle za ryby? Spełniajcie marzenia, bo cholernie warto!
Dzień siódmy, ósmy i dziewiąty
Trochę długi wpis wychodzi, więc przyspieszmy. Tym bardziej, że trzy ostatnie dni, to leżenie na plaży i całkowity chill-out wypełniony lokalną pizzą (i moją zupą), winem marsala, plażą, spacerami i ogólnym relaksem.
Siódmego dnia pojechaliśmy do San Vito lo Capo, gdzie smażyliśmy się na plaży do upadłego. Ósmy i dziewiąty dzień spędziliśmy na plażach miejskich Trapani i w pobliskich restauracjach i lodziarniach.
Na sam koniec, wieczorem dziewiątego dnia, udaliśmy się do popularnej restauracji La Bettolaccia (http://www.labettolaccia.it/), gdzie smakowaliśmy: caponatę, busiate con pescaspada (makaron busiate z miecznikiem), crema di basilie e botarga di tonno (botarga to solona i zasuszona tradycyjnie rybia ikra, w tym przypadku tuńczyka), canolli, pana cottę i kawę. Polecam ten lokal. Obsługa na najwyższym poziomie i wyśmienite potrawy.