Kobieta mnie bije! – dwa filmy o babskiej sile.

Wyświechtane określenia „płeć piękna” i „słaba płeć” w skrajnie różny sposób odnoszą się do bohaterek dwóch kinowych hitów ostatnich tygodni. Piękne? O tak! Oszałamiająca 42-letnia zielonooka blondynka z RPA, oraz dziesięć lat młodsza zjawiskowa ciemnowłosa miss Izraela 2004 (a w dodatku była żołnierka). Słabe? Słabą płcią w obu produkcjach są raczej mężczyźni…

Blonde, Atomic Blonde.

Pogłoski o kandydaturze Charlize Theron do roli Jamesa Bonda krążyły w sieci od dłuższego czasu. Mam mocne podejrzenia, że zostały one rozpowszechnione przez firmę PR na usługach producentów „Atomowej blondynki”. Dlaczego? Bo teraz każdy może powiedzieć: „Ojej, Charlize byłaby rzeczywiście świetnym Bondem!” O samym pomyśle zmiany płci agenta 007 trudno się wypowiedzieć… Z jednej strony nie mam nic przeciwko zmianie koloru włosów, oczu, czy skóry Bonda, ale kobieta w roli symbolu samca alfa? To już lepiej stworzyć jakąś nową postać, niż tak ograbiać kulturę. Wygląda na to, że twórcy „Atomowej blondynki” obrali właściwy kierunek.

Lorraine Broughton to agentka brytyjskiego wywiadu wysłana do Berlina, by odzyskać z rąk KGB mikrofilm z listą wszystkich aktywnych szpiegów. Nie jestem fanem popularnej ostatnio nostalgii za latami osiemdziesiątymi, ale świetnie to zostało poskładane w tym filmie. Remiksy kultowych kawałków, kolorystyka i cała gama rekwizytów, od telefonów po samochody — wszystko działa i współgra ze sobą tuż przed upadkiem muru berlińskiego. Całość tworzy brutalny, wartki spektakl pełen zgrabnej przemocy. Choreografia scen walki osiąga poziom najlepszych dzieł gatunku. W zasadzie należało się tego spodziewać, ponieważ za operatorkę wziął się Jonathan Sela („Max Payne”, „John Wick”), a za reżyserię David Leitch (powiązany na różne sposoby z serią „John Wick”, a jako drugi reżyser z: „Ninja Asassin”, „The Wolverine”, „Hitman: Agent 47”, czy „Captain America: Civil War” ).

Trudno nie zauważyć konkretnych aluzji do serii bondowskiej. Podziwiając długie starcie na klatce schodowej, niejednemu z was stanie przed oczyma pojedynek na klatce schodowej z „Casino Royale”. Scen nawiązujących w pewnym zawoalowaniu do klasyki jest w tym filmie więcej. Charlize doskonale zna swoje atuty, dlatego podczas seansu wiele razy uwiedzie was wzrokiem. Jest niczym kobra. Hipnotyzująca, dabelnie szybka, zabójcza. Z jej ruchów wyczytać można swobodną pewność drapieżnika. Jestem na szczycie łańcucha pokarmowego, zdaje się mówić, krocząc w ciemną uliczkę. Jest też mocniejsza od współczesnego Bonda — kąpiele w lodzie, chlanie wódki szklankami, palenie papierosów…

I bardzo podoba mi się ta kobieca siła…

Dziwożona

Tak możnaby dosłownie przetłumaczyć tytuł tego filmu. „Batman v Superman” był zapowiedzią tego, że DC pójdzie śladami Marvela i na wzór Avengers przeniesie do kina swoją grupę superbohaterów — Justice League. Obok Mrocznego Rycerza i tego niebieskiego, pojawiła się w tamtym średnim filmie Wonder Woman. Jakże się cieszę, że ktoś z decyzyjnych podpisał się pod projektem całkowicie poświęconym historii tej wojowniczki. Wreszcie dostaliśmy porządny film ze świata Detective Comics. Tak, jak Batman zasłużył na trylogię Christophera Nolana, tak Wonder Woman w pełni zasługuje na… no cóż, na „Wonder Woman”. Z pewnością i widzowie zasłużyli na konkret przed premierą „Justice League”.

Reżyserię oddano Patty Jenkins, spod ręki której wyszedł „Monster” (tak, ten z Charlize Theron). Od razu widać wpływ tego wyboru na charakter postaci. Gal Gadot gra amazońską księżniczkę w bardzo kobiecy sposób, nie próbuje być samcem alfa, górą łańcucha pokarmowego, czy facetem w ogóle. To duży plus, bo silnych, lecz prawdziwie kobiecych bohaterek nie ma zbyt wiele. Z drugiej strony „Wonder Woman” nie próbuje epatować przemocą, choć przecież wciąż istnieje ona w tle pierwszej wojny światowej. To raczej typowa historia o odkrywaniu swojej tożsamości i powołania (co wygląda na cechę wspólną pierwszych zeszytów najbardziej popularnych serii komiksowych).

Za kamerą stanął mało znany Matthew Jensen, mający na koncie współpracę z ekipą „Gry o tron”, oraz „Fantastyczną Czwórkę” z 2015 roku. Obok Gadot wystąpił Chris Pine, którego karierę rozpędziły trzy nowe Star Treki.

O czym to historia? No o początku „Wonder Woman”, przecież wszyscy to znają z komiksów. Nie? No to oglądać, proszę państwa.

Podsumowanie

Seanse kinowe „Atomic Blonde” i „Wonder Woman” za nami, ale możecie już kupić płyty z „Wonder Woman”. W listopadzie pojawi się również polska dystrybucja „Atomic Blonde”. Jeśli któregoś nie obejrzeliście, to na pewno będziecie jeszcze mieli szansę. Oba filmy uważam za całkiem przyjemną rozrywkę. Nie są może arcydziełami, ale w swoich gatunkach mocno trzymają poziom i z tego powodu warto się zapoznać.

Ja obejrzałem oba filmy dla kobiet-bohaterek. Zawstydzających facetów znajomością sztuk walki i języków, wytrzymałością, determinacją, sprytem, a przy tym wszystkim oczywiście także urodą.

Oglądaliście „Atomic Blonde” lub „Wonder Woman”? Dajcie znać w komentarzach, jak wam się podobały!

[buybox-widget category=”movie” name=”Wonder woman” info=”Patty Jenkins”]

[amazon_link asins=’B074PTHYR3,B074PYVBS2,1620103818,B071XMDT7N,B074PYNPRL’ template=’ProductCarousel’ store=’marsvie-21′ marketplace=’UK’ link_id=’7d47fe44-a94f-11e7-a745-d7c82d7189e0′]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *