Lubię mieć rzeczy pod ręką, gotowe do użycia kiedykolwiek nadarzy się okazja, rozlokowane w strategicznych miejscach. Nie muszę szukać długopisu, bo zawsze gdzieś jakiś leży. Rzut oka wystarczy, by ogarnąć wszystkie papiery do załatwienia. Codziennie zabierane w torbie klamoty leżą na wierzchu, żeby któregoś nie pominąć przy porannym pakowaniu. Wygodne, nie? Też tak macie?
Niestety, podobne nastawienie prowadzi do jednego — bałaganu. Któregoś dnia dociera do człowieka, że skoro w kółko musi ogarniać własny bajzel, to może jednak coś robi nie tak. Mnie to objawienie uderzyło pałą w łeb po trzydziestce. I tak sięgnąłem po lekturę „Magii sprzątania” Marie Kondo.
Polski tytuł jakoś nie brzmi równie zachęcająco, co angielski: „The Life-Changing Magic of Tidying Up: The Japanese Art of Decluttering and Organizing” (Zmieniająca życie magia sprzątania: Japońska sztuka odgracania i porządkowania). Prawdopodobnie dlatego, że pozbawiony jest obietnicy zmiany oraz wyjaśnienia, że chodzi o sztukę, kunszt, swego rodzaju umiejętność, której można się nauczyć. Polski tytuł brzmi wyłącznie, jakby chciał przekonać człowieka, że sprzątanie to jakaś magiczna czynność, czyli nad zlewem poją się jednorożce, w rozwieszaniu prania brylują skrzydlate wróżki, a w gotowaniu i myciu podłóg pomagają skrzaty domowe.
Tyle że nie takie sprzątanie autorka ma na myśli. W „Magii sprzątania” nie ma ani słowa o zamiataniu, odkurzaniu czy praniu pościeli, nie znajdziecie recepty na zmywanie dwa razy szybciej, czy mycie okien bez wysiłku, brak też porad w dziedzinie zakupu właściwej automatycznej trzeparki dywanów (jest w ogóle coś takiego?). Książka uczy porządkować rzeczy: ciuchy, książki i inne graty wypełniające przestrzeń domów i mieszkań.
Czego możecie się spodziewać? Dowiecie się, że nikt nas nie uczy właściwego przechowywania dobytku, ale przede wszystkim, i z pewnością przyznacie mi rację, w Polsce nie uczy się rzeczy wyrzucać. Do tych spodni może schudniesz, to może ci się jeszcze przydać, a nie szkoda ci tego wyrzucać, tylko raz miałaś na sobie, zostaw, przecież nie jest zniszczone…. Ile razy słyszeliście te słowa od mam i babć, do tego stopnia, że macie je zakodowane w głowach? Marie Kondo rozprawia się bezlitośnie z takimi przekonaniami.
Po pierwsze, porządkuj w samotności. To ważne. Ogarniasz swoją własność, swoje życie, swój dom i nie potrzebujesz żadnych porad poza słuchaniem własnego serca.
Po drugie, w jeden dzień i, po trzecie, koniecznie w tej kolejności: ubrania (góra, dół, bielizna, buty, dodatki), książki, papiery, różności (leki, kosmetyki, rzeczy kuchenne itd.), pamiątki. To bardzo istotne, aby wyostrzyć zdolność wyrzucania rzeczy, zanim dotrzemy do pamiątek.
Po czwarte, porządkuj kategoriami, nie pomieszczeniami. Zaczynając od ciuchów, zbierz je ze wszystkich pomieszczeń w domu i rzuć na jedną kupę na środku podłogi — płaszcze, bieliznę, akcesoria, swetry, absolutnie każdą sztukę odzienia. Jeśli coś pominiesz, automatycznie idzie do śmieci, więc powtórzę: zbierz wszystkie ciuchy na jednej kupie. Uświadomisz sobie, w ilu miejscach domu masz ubrania i jak jest ich dużo. Za dużo.
Po piąte, weź każdą rzecz do ręki i zadaj sobie pytanie, czy sprawia ci radość. Serio. Przeczytajcie książkę, a odkryjecie, dlaczego to jedyne rozsądne kryterium wyboru, jak może ono zmienić wasze życie, oraz uzmysłowić kim naprawdę jesteście. Teraz bardzo ważna sprawa: każdą rzecz, która nie sprawia wam żadnej radości, wyrzućcie. Każdą. W moim przypadku rozstałem się z czterema workami ubrań (2 do kosza, 2 oddane charytatywnie), dwoma workami książek (1 do kosza, 1 rozdany), oraz kilkunastoma workami papierów, długopisów, leków, przypraw, słoików, kosmetyków i tak dalej, i tak dalej.
Po szóste, układaj pionowo. Ta zasada była bombą atomową dla mojego mózgu. Raz ją wprowadzicie i nigdy nie wrócicie do układania ciuchów czy książek w stosy. Kiedy teraz otwieram szufladę, widzę każdą podkoszulkę, każdą parę skarpet, każdą parę spodni. Ponownie odsyłam do książki po konkretne szczegóły i uzasadnienia. Warto!
Po siódme, szanuj swoje rzeczy. Składaj, układaj i przechowuj starannie klamoty sprawiające ci radość, ale też nie trzymaj niczego, czego nie używasz. Miej odwagę przyznać przed sobą, że zakup był chybiony, że coś cię powstrzymuje przed noszeniem koszuli, czytaniem książki, używaniem kremu itp. Autorka mówi wprost: szacunek do swoich rzeczy oznacza także zdolność do pozbycia się ich, kiedy spełniły swe zadanie. Nawet jeśli zadaniem tym było nauczenie nas, że nie powinniśmy więcej kupować różowego sweterka.
Po ósme, wyrzucanie do śmieci wyzwala. Uwalniają się pokłady energii życiowej przygniecionej dotychczas nadmiarem gratów. Cały proces oczyszcza bardziej umysł niż mieszkanie. W jednym rzucie, brzytwą zdecydowania odcinacie się od długo nie noszonych, zbyt zużytych i po prostu nielubianych ubrań, od książek przeczytanych lata temu, do których już nigdy nie wrócicie, lub takich, które próbowaliście czytać, ale jakoś, cóż, nie sprawiły wam radości; pozbywacie się wszystkich papierów, oprócz takich, których pozbyć się nie da (aktualne umowy, gwarancje i najnowsze faktury); odkrywacie ile przypraw, sosów, kosmetyków i leków jest przeterminowanych. Z każdym workiem lądującym na śmietniku poprawia się wasze samopoczucie.
Po dziewiąte, rzeczy z jednej kategorii mają mieć swoje miejsce. To w trakcie stosowania zasad metody KonMari (od nazwiska autorki), zdałem sobie sprawę, że mam długopis w każdym pomieszczeniu mojego mieszkania, a w przypadku salonu na każdym stoliku i półce. Leki znalazłem w szafce nocnej, w łazience, w salonie i w kuchni. Elektronika tak samo. Teraz mam jedno pudełko na ładowarki i wszystko, co elektroniczne, jedno pudełko na wszystko, co medyczne i jedno miejsce na długopisy.
To nie wszystko. Na nieco ponad dwustu stronach zmieściło się sporo wiedzy i doświadczenia autorki, która zawodowo zajmuje się ogarnianiem ludziom ich stert badziewia. Kiedy pominiecie mambo-jumbo o dziękowaniu rzeczom za ich służbę i rozmawianiu z domem, zostanie solidna porcja przydatnych technik i informacji. Nie mam wyjścia i muszę wam tę książkę polecić, ponieważ moje mieszkanie wygląda dziś tak, jak dotąd żadne miejsce, w którym mieszkałem, nie wyglądało. W szafie ubrania wiszą od najdłuższych i najciemniejszych po lewej, do najkrótszych i najbielszych po prawej (wyobraźcie sobie taki zen!). Po otwarciu każdej szuflady widzę dokładnie, jakie mam ciuchy i z łatwością sięgam po cokolwiek (wcześniej układałem podkoszulki na podkoszulkach — te najniżej jakoś zawsze była najbardziej wymięte i najrzadziej noszone; ale też spodnie na spodniach itd). Książki na półce? Od lewej do prawej, od największej do najmniejszej. Czasopisma, notatniki, nawet Scrabble stoi teraz pionowo. Z dwóch segregatorów z papierami został jeden i jest w nim miejsce. Mógłbym tak wymieniać, łapiecie sens.
Po przeczytaniu „Magii sprzątania” i zastosowaniu się do zasad nigdy nie wrócicie do poprzedniego… no do bajzlu. Owszem, nadal będzie trzeba zamiatać, zmywać i czyścić muszlę klozetową, bez skrzatów i jednorożców, ale nigdy już ciuchy nie będą się walać po całym domu, a każdy użyty przedmiot będziecie odkładać na jego miejsce, bo będzie miał swoje miejsce. Uzmysłowicie sobie, co naprawdę jest wam w życiu potrzebne i ta wiedza w połączeniu z nowym ładem w codziennej przestrzeni nada zupełnie nowej jakości, energii i świadomości waszej egzystencji.
Prawdziwie life-changing…