Tajemnicza rasa obcych, technologia pozwalająca pokonać śmierć, ludzkość kolonizująca odległe systemy gwiezdne. Niby wszystko tu jest, niby trzyma się kupy, a jednak im dłużej się zastanawiać, tym mniej sensu w trylogii o Takeshim Kovacsu. Dlaczego moim zdaniem Richard Morgan zmarnował potencjał wytworzony „Modyfikowanym węglem”?
Garść dobrych pomysłów…
Odkrycie na Marsie artefaktów starożytnej obcej cywilizacji pozwoliło ludzkości na dokonanie dwóch niewyobrażalnych wcześniej przełomów.
Pierwszy to stos korowy, mały dysk z obcego materiału, wszczepiany między kręgi szyjne jednorocznym dzieciom, zapisujący świadomość i wspomnienia. Śmierć ciała nie pociąga za sobą śmierci człowieka, jeśli stos jest nienaruszony, gdyż można świadomość przenieść do innego ciała, albo do rzeczywistości wirtualnej. Zabicie ciała jest zatem wyłącznie uszkodzeniem mienia – powłoki, zaś zniszczenie stosu korowego to zadanie prawdziwej śmierci.
Osoby obrzydliwie bogate mogą pozwolić sobie na dodatkowy stos będący aktualizowaną regularnie kopią zapasową. Dzięki temu nawet prawdziwa śmierć nie jest im straszna. Na dodatek mają zaplecze klonów i mogą zmieniać powłoki według widzi mi się. Nieśmiertelni bogowie?
Drugiego przełomu dostarczyły marsjańskie mapy astrogacyjne ukazując ludzkości sieć nadających się do kolonizacji planet. Wysłano barki, zabudowano kolonie, a wkrótce potem powstał Protektorat zwalczający wszelkie zapędy niepodległościowe. Acha, podróż między odległymi planetami najszybciej odbywa się wysyłając świadomość z własnej powłoki na jednej planecie, do pustej na innej.
Tak z grubsza wygląda świat z powieści Morgana.
…i dobry początek.
„Modyfikowany węgiel” z wykopem i w niezłym stylu wprowadza nas w ten świat. Klimat filmu noir, gdzie mężczyzna po przejściach, wrzucony bez własnej woli w cudzą aferę i stukający cudze kobiety, rozwiązuje kryminalną zagadkę z brudnego pogranicza religii, mafijnych interesów, polityki i dużego biznesu. Kiedy bohater boryka się ze swoimi pytaniami, czytelnik zastanawia się, gdzie właściwie podziali się ci Marsjanie. Co bardziej ambitny czytelnik może również pożonglować pytaniami o świadomość, nieśmiertelność, człowieczeństwo i innymi odwiecznymi zagadkami ludzkości.
Takeshi Kovacs jest byłym wysłannikiem Protektoratu, wojownikiem o ponadprzeciętnym przeszkoleniu, wykorzystującym intuicję i spryt do zbierania informacji, wykorzystywania dostępnych zasobów i manipulowania otaczającymi ludźmi — wszystko, by osiągnąć cel. Sęk w tym, że gość właściwie nie ma celu.
Tylko po co to wszystko?
Wiedźmin szukał swej przybranej córki, Odyseusz chciał tylko dotrzeć do domu, a czego chce Kovacs? Nie wiadomo. Chyba tylko zabijać i ruchać. Z gangu ulicznego poszedł do armii, tam wyszkolono go na wysłannika. Od dziecka zabijał. Niby opuścił Korpus Wysłanników (ang. Envoy Corps), bo nim tak wstrząsnęła śmierć towarzyszy broni, ale zabija nadal jak leci. W dalszych częściach morduje nawet własnych towarzyszy broni (sic!). Na okładce jednej z książek napisano, że jedyna strona, po której walczy Kovacs, to jego własna. Niestety znaczy to tyle, co nic.
Ogólnie o ile w „Modyfikowanym węglu” Richard Morgan ma jakieś ogólnie zarysowane koncepcje fabularne, to potem w zasadzie nie wiadomo, o co chodzi. Po co Kovacs ląduje z najemnikami Carrery na planecie Sanction IV („Broken Angels”)? Po co bierze udział w cudzych wojnach, skoro najważniejszy jest dla niego własny interes? W trzeciej części („Woken Furies”) już zupełnie bez sensu angażuje się w wyprawę wgłąb Nowego Hokkaido.
Odnoszę wrażenie, że z każdą częścią trylogii coraz gorzej ma się sens na rzecz ogólnej masakry i napierdalanki. Wreszcie poddałem się w jednej trzeciej „Woken Furies”.
Lepiej obejrzyjcie serial.
Serio, to dla mnie pierwszy przypadek, kiedy twórcy serialu poprawili fabułę książki. Skorygowano dużo informacyjnego śmiecia. Na przykład w serialu połączono postacie Virginii Vidaury i Quellcrist Falconer w jedną kobietę, co ma dużo więcej sensu. Takeshi Kovacs w produkcji Netfliksa jest ostatnim Wysłannikiem, co też ma dużo sensu, bo niby tylu ich było, a spotykamy jakiegoś innego dopiero w trzeciej części trylogii.
Dla mnie Kovacs z twardego faceta po przejściach z pierwszego tomu staje się rozwydrzonym nastolatkiem z buzującymi hormonamiw drugim i kompletnym idiotą w trzecim. Nie wystarczy seks i przemoc, żeby zrobić dobrą fabułę — one mogą być dodatkiem, przyprawą, ale w postaci głównego dania są niestrawne. Czegoś mi wybitnie brakuje w książkowych kontynuacjach „Modyfikowanego węgla”. Może treści?