Wczoraj obejrzałem „Katyń” Andrzeja Wajdy po raz drugi w kinie. Muszę przyznać, że wzruszył mnie tak samo, jak przy pierwszym razie.
Film jest zrobiony bardzo dobrze zarówno pod względem warsztatu (zrobili na mnie dobre wrażenie aktorzy, jakość zdjęć, muzyka Krzysztofa Pendereckiego wchodząca dokładnie wtedy, kiedy trzeba; pochwalić również należy dobór wnętrz i kostiumy), jak i wizji artystycznej (na przykład ujęcie kalendarzyka, w którym kartki przewracają się, a dalej nie ma już zapisków z niewoli. Bardzo sugestywne, a przy okazji nawiązujące do Pisma Świętego na wietrze w trakcie pogrzebu Jana Pawła II, choć tu akurat nie wiem czy zamierzenie).
Jestem młodym Polakiem i nie wiem ilu faktycznie gimnazjalistów kojarzy datę 17 września 1939 roku z jakimś świętem kościelnym. Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby przy obecnym programie nauczania jakikolwiek gimnazjalista odpowiedział w taki sposób mówiąc poważnie. Trochę pan Wajda przesadził z tym przykładem, bo nie ma siły, żeby mi się 17 września kojarzył z Katyniem – z wejściem Sowietów owszem, z paktem Ribbentrop – Mołotow pośrednio również. Z drugiej strony, gdyby gimnazjalistę zapytać, co ważnego dla martyrologii polskiej zdarzyło się w kwietniu i maju 1940 roku, podejrzewam pewne problemy z odpowiedzią u większości…
Bez dwóch zdań taki film jest potrzebny. Przyznam, że scena, w której wybieraniu żywych a nie martwych zostaje przeciwstawione wybieranie zamordowanych a nie morderców, trochę mnie zniesmaczyła, głównie dlatego, że twórca nie pozostawił widzowi decyzji kto miał rację. Owszem, człowiek rozeznany wie, że obie postawy trudno oceniać. Człowiek myślący chwilę później zobaczy, jak skończył obiecujący maturzysta, być może przyszły student Akademii Sztuk Pięknych, który wybrał zamordowanych. Człowiek myślący wie również, że społeczeństwo zmęczone wojną nie miało siły, by walczyć; Niemcy i Rosjanie nas przetrzebili i trzeba było odbudować siły Narodu; gdyby w tamtych czasach Polacy zaczęli powstanie, by walczyć o prawdę i wolność, mogłaby tu już być Rosja w dzisiejszych czasach.
Jednak jeśli Andrzej Wajda tworząc ten film myślał również o gimnazjalistach nie kojarzących daty 17 września, to ta jedna bardzo sugestywna scena mi się nie podobała.
Bardzo polecam „Katyń”. Daje do myślenia. Dzięki zaburzeniu chronologii wstrząsa, dzięki wgryzających się w mózg metaforycznym obrazom (onuca z polskiej flagi, ostatni sakrament Chrystusa) działa na wyobraźnię, dzięki pokazaniu całej gamy postaw ludzkich i nierozstrzyganiu (prócz jednej sceny) o słuszności którejkolwiek – uczy, jak skomplikowana jest historia, jak pokręcone mogą być losy ludzkie. Zapamiętacie panią Stasię, która „teraz jest panią starościną”, „teraz majora”, który nie zdążył do Andersa, a wiele innych postaci i kwestii również pozostawi swój ślad na długo. I zapamiętacie ciszę po „Agnus dei”.