Podkręć wyobraźnię. „Diaspora” Grega Egana.

Ilustracja do wpisu.

Tym razem kilka słów o książce, która nie nadaje się na czytadło, bo postaci jakieś takie wyblakłe, miałkie, akcja poprzerywana wykładami z matematyki, fizyki i czego bądź jeszcze, a jednak wciąga, jednak porywa wyobraźnię w podróż do istoty człowieczeństwa, do cudów nanotechnologii, cyfrowej jaźni i eksploracji wszechświata.

Kiedy książka zaczyna się od przydługiego, szczegółowego i skomplikowanego opisu psychogenezy cyfrowej świadomej istoty, to wiesz, że autor na wstępie eliminuje czytelników mało wytrwałych albo pozbawionych zasobów językowych niezbędnych do zrozumienia wywodów pojawiających się na kolejnych stronach. Do czytania „Diaspory” Grega Egana trzeba z grubsza wiedzieć, czym jest torus, tesserakt, wstęga Möbiusa, kojarzyć co nieco z teorii względności, coś tam kumać o kosmosie, coś o mikrocząsteczkach, coś o świecie wirtualnym, a przede wszystkim rozpoznawać całą gamę słów z tym wszystkim związanych. Wtedy przyjemność z lektury jest OGROMNA. Głębokie zrozumienie fizyki i matematyki prawdopodobnie podnosi tę przyjemność o dodatkowe kilka poziomów. Dlaczego to jest aż takie dobre?

W gruncie rzeczy, jeśli ogólna teoria względności opisuje to prawidłowo, byłoby parą czarnych dziur dzielących tę samą osobliwość. Rzecz jasna, nawet w przypadku najcięższych cząstek elementarnych, promień Schwarzschilda jest mniejszy niż długość Plancka–Wheelera, w związku z czym kwantowa niepewność zakłóciłaby wszelkie mogące się utworzyć horyzonty zdarzeń, a być może nawet wygładziłaby samą osobliwość.

Fragment „Diaspory” Grega Egana ilustrujący, jak niektóre fragmenty mogą być trudne w odbiorze dla części czytelników.

Przede wszystkim nie szukajcie w „Diasporze” pojedynczego bohatera. Tak, opowieść kręci się wokół wirtualnej świadomej sieroty imieniem Yatima, tak, pojawiają się także inne postaci, tak, z niektórymi czytelnik może się identyfikować, ale według mnie bohaterem powieści jest postludzka cywilizacja walcząca o przetrwanie w o wiele bardziej niebezpiecznym wszechświecie, niż jej się dotąd wydawało. O, nawet ładnie to ująłem. To teraz wytłumaczę z grubsza.

Jest 2975 rok. Ludzkość jest tak podzielona, że niemal całkowicie rozpadła się na skrajnie różne grupy. Trzy główne nurty ukształtował introdus — masowe porzucanie fizycznych ciał, by żyć jako świadome oprogramowanie. Technologia pozwalająca na odczytanie i zamianę w oprogramowanie pamięci, świadomości i esencji jednostki, postawiła każdego człowieka przed wyborem: śmiertelny byt cielesnego, cyfrowa jaźń w ciele robota — gleisnera, czy zupełna rezygnacja z kontaktu z fizycznym światem i wirtualna egzystencja obywatela polis? Polis to potężny komputer lub sieć komputerów stanowiących dom dla jednej z wielu wspólnot świadomych programów (każda taka wspólnota jest osobnym polis).

Co byś wybrała? Na co byś się zdecydował? Nieśmiertelność w chmurze internetowej czy nieśmiertelność w zimnym ciele robota, by zachować namiastkę fizyczności? Czy może dotyk, węch, smak i znaczenie, jakie nadaje egzystencji widmo śmierci, skłoniłyby cię do pozostania w ciele, z wszystkimi tego konsekwencjami?

Kontakty między cielesnymi a gleisnerami i obywatelami polis są sporadyczne. Gleisnery trzymają się z dala od Ziemi, bo cieleśni się ich boją. Lokalizacja każdego polis pozostaje tajemnicą z obawy przed atakiem fanatycznego odłamu cielesnych. Natomiast roboty i obywatele polis nie mają do siebie uprzedzeń, bo w obu przypadkach mamy do czynienia ze świadomym oprogramowaniem. Obywatel polis może przenieść swą świadomość do ciała robota, a gleisner zdecydować się na porzucenie świata fizycznego.

Wszystko jasne? To jeszcze dodam, że świadomego oprogramowania nie ograniczają synapsy, cykl dobowy, zmęczenie, a myśleć może tak szybko, jaka jest moc obliczeniowa komputera, w którym żyje. W związku z tym obywatele polis inaczej odczuwają i mierzą upływ czasu. Podstawową jednostką czasu polis jest tau, czyli dla nas milisekunda, którą obywatel odczuwa tak, jak cielesny sekundę. Jedno kilotau, to jedna sekunda (1000 milisekund) czasu rzeczywistego, w trakcie trwania której obywatel polis odczuwa i subiektywnie doświadcza tysiąca sekund, czyli około 15 minut (dokładniej 16,66). Co to znaczy? Otóż obywatel polis wykonuje ponad godzinę pracy umysłowej w cztery sekundy. Tempo rozwoju polis różni się znacznie od tempa rozwoju na Ziemi: w jedenaście i pół dnia życia cielesnych dla obywateli polis mija 27 lat, 32 lata ziemskiej egzystencji to 27000 lat w polis. Bum! Mimo wszystko gleisnery i obywatele polis czują się spadkobiercami, kontynuatorami i obrońcami cielesnych. No właśnie, a co z cielesnymi?

Na przykład, pewne dwuwymiarowe rozmaitości można zanurzyć jako powierzchnie w trójwymiarowej przestrzeni euklidesowej (sfera, torus, wstęga Möbiusa), natomiast inne (chociażby butelkę Kleina) można zanurzyć tylko w przestrzeni czterowymiarowej.

Fragment Słownika na końcu „Diaspory”. W Słowniku autor uroczo próbuje wytłumaczyć niektóre pojęcia użyte w fabule.

Wśród tych, co wybrali biologiczne ciała, nie ma zgody. Większość obrała ścieżkę modyfikacji genotypu: ci dodali sobie skrzela, tamci skrzydła, inni odebrali zdolność używania języka, a wszyscy wydłużyli życia i poprawili zdrowie. Każdy odłam stworzył własną kulturę, nieraz własny język i tak stopniowo oddalają się od siebie. Są jeszcze statycy, hardcorowi konserwatyści odrzucający modyfikacje genetyczne. Jacek Dukaj nazwałby ich StaHSami* w „Perfekcyjnej niedoskonałości” (*standard Homo Sapiens). Po uznaniu wzrostu wykładniczego za zagrażający planecie i ludzkości, wielkość populacji cielesnych jest zaledwie cieniem dawnej cywilizacji, za to mają się dobrze zarówno ludzie, jak i natura.

Zarysowałem wam jedynie z grubsza tło powieści. Cieleśni żyją sobie w swoich bąbelkach, układ słoneczny eksplorują gleisnery a polis rozmieszczone w różnych tajnych lokalizacjach (pod Syberią, w przestrzeni kosmicznej itd.) tworzą Koalicję. Sielanka. Swawola. Każdy ma, co wybrał. Nic tej postludzkiej diasporze nie zagraża, kiedy nawet trajektorie komet można przewidzieć na tysiące lat do przodu i skorygować wedle potrzeby. Absolutnie nic. No, chyba że wszystkie założenia o fizyce cząstek elementarnych i wszechświata okażą się błędne przez jedno wydarzenie, katastrofę o skali galaktycznej… Żeby przetrwać, trzeba zrozumieć naturę wszechświata, co czyni tę książkę czymś w rodzaju thrillera fizyczno-matematyczno-astronomicznego.

Jedna z lepszych powieści hard science-fiction, jakie w życiu przeczytałem. Zachwyciła mnie w wieku 36 lat tak, jak Pożyczalscy w dzieciństwie, czy „Władca Pierścieni” trochę później. Ostatnio tak ogromne wrażenie zrobiła na mnie trylogia Cixin Liu „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”. Zdecydowanie warto, choć nie każdy przebrnie przez tę lekturę.

„Diaspora” Greg Egan, Wydawnictwo Mag, 2015, 304 strony, tłumaczenie: Michał Jakuszewski.


Zdjęcie wyróżniające: Casey Horner z Unsplash