W wielu głowach istnieje obraz Japonii, która tak naprawdę nie istnieje, obraz wykreowany przez kinematografię, anime i stereotypy, wykrzywiony nostalgią. Każdy zdoła wymienić przynajmniej kilka powszechnie znanych japońskich rzeczy, przez pryzmat których, tak jak w przypadku włoskiej pizzy, spaghetti czy cappucino, wydaje nam się, że znamy daną kulturę. Karate, sumo, ikebana, haiku, katana, judo, samuraj, gejsza, kimono, tamagotchi… Ile Japonii pozostało w Japonii?
Kiedy teraz myślę o naturalnym pięknie Japonii w tamtych czasach, zbiera mi się na płacz. Wulkaniczne góry, „tropikalna”roślinność i delikatność tamtejszej rodzimej flory sprawiały, że Japonia była chyba jednym z najpiękniejszych krajów świata. W ciągu następnych dwudziestu dziwnych lat jej naturalne środowisko kompletnie się zmieniło. Stare lasy wycięto i zastąpiono równymi rzędami drzew cedrowych; między tymi cedrowymi „sadami” panuje śmiertelna cisza. Stały się pustynią, w której nie ma roślin ani zwierząt.
Alex Kerr, „Japonia utracona”
Zacznijmy od tego, że „Japonia utracona” została wydana po raz pierwszy w 1993. Alex Kerr zakochał się w azjatyckim kraju już w latach 1964-66, kiedy przebywał tam z ojcem, amerykańskim wojskowym na służbie w Jokohamie. Po studiach w USA Kerr wrócił do Japonii w 1977 i osiadł tam na stałe. Przez dekady obserwował zmiany zachodzące w społeczeństwie i kulturze, odejście od starych zwyczajów po przegranej wojnie, zniszczenie środowiska, oszpecenie miast i prowincji, zamieranie tradycji. Za „Japonię utraconą”, napisaną po japońsku, jako pierwszy obcokrajowiec otrzymał nagrodę Shincho Gakugei. Czytając tę książkę z pewnością będziecie obcować z wiedzą i doświadczeniem, więc czemu zacząłem od jej roku wydania? Bo to było dwadzieścia siedem lat temu i trudno powiedzieć, co w międzyczasie zmieniło się w Kraju Wschodzącego Słońca. Ktoś, kto przeczytałby wydaną w 1993 roku książkę o Polsce, raczej dalej wiedziałby niewiele o współczesnych realiach, prawda?
Niemniej warto sięgnąć po tę lekturę, by poznać Japonię głębiej. Kerr zręcznie i dosyć nostalgicznie oddaje japońskie imponderabilia kulturowe, szkicując na przykład różnice w mentalności mieszkańców Kioto i Osaki. Przede wszystkim jednak pokazuje to wszystko, co w Japonii było niezwykle piękne, a odpłynęło lub odpływa bezpowrotnie w przeszłość. Kerr potrafi z żalem pisać nawet o dachach krytych strzechą, masowo znikających z japońskiego krajobrazu.
Kioto pełne jest znaków ostrzegawczych, które ktoś nieobeznany może łatwo przeoczyć. Każdy Japończyk zna legendarną opowieść o bubuzuke (herbacie z ryżem). „Czy nie zostanie pan na bubuzuke?” – pyta gospodarz z Koto i znaczy to: czas wychodzić. Kiedy już ucho dostroi się do owej muzyki Kioto, tego rodzaju pytanie włącza system alarmowy. (…) Stara Bogini Matka z Ōmoto, Naohi Deguchi, opisała, jak należy się zachować na proszonej herbacie w Kioto: „Nigdy nie wypijaj całej czarki. Kiedy wyjdziesz, gospodarz powie: wypił nam całą herbatę! Ale też nie zostawiaj jej niewypitej, bo wówczas powiedzą: jakie to niegrzeczne z jego strony, że nawet nie spróbował naszej herbaty. Wypij dokładnie połowę”.
Alex Kerr, „Japonia utracona”
Kerr pisze o przeniesieniu stolicy z Kioto do Tokio w 1868 roku. Kio-to. To-kio. Uderza mnie ta zamiana sylab.
京都 —Kioto.
東京 — Tokio.
京 ten znaczek (kio) znaczy „stolica”. Kioto (京都) znaczy nic innego jak „miasto stołeczne”, zaś Tokio (東京) znaczy „wschodnia stolica”. Podobno taka jest wchodnioazjatycka tradycja, żeby w nazwie stolicy umieszczać słowo „stolica”, czyli ten znaczek: 京. Znajdziecie go w słowie Pekin, z tym że po chińsku czyta się go „jing” (Beijing — 北京), oraz Nankin (Nanjing — 南京, Nankin jest stolicą prowincji). Wow! Kioto to taki japoński Kraków, bo poprzednia stolica, tylko wyrażenie „miasto stołeczne” ma dosłownie wpisane w nazwę.
W Kioto gościom na kolację podaje się coś zwanego „półtora kęsa”, taką sugestię posiłku, ponieważ wszystko ponadto byłoby ostentacją. Cały system niedopowiedzeń, słów-haseł, gestów i ukrytych znaczeń sprawia, że obcokrajowiec przez długie lata będzie czuł się niezręcznie w komunikacji z autochtonami w Kioto. Miasto to słynie, a przynajmniej słynęło w czasie publikacji „Japonii utraconej”, z sieci powiązań pomiędzy wysoce i bardzo wąsko wykwalifikowanymi rzemieślnikami, handlarzami i producentami. Także ze wspaniałej tradycyjnej architektury, która, jak zapewne zgadniecie, ustępuje nowoczesnemu budownictwu.
W Osace natomiast porządnie się przeklina, mówiąc przy tym w charakterystycznym dialekcie, co nasuwa mi nieodparte skojarzenia z Liverpoolem. W końcu to dwa miasta portowe, których mieszkańcy odstają kulturowo i językowo od swoich krajów. Podczas gdy w całej Japonii najgorszą rzecz, jaką możecie od kogoś usłyszeć jest kisama, co znaczy „ty, szlachetny”, najmniej wulgarna obelga z Osaki jest w zasadzie groźbą zmiksowania i wypicia mózgu przez słomkę. Ostatnia prawdziwa kuruwa, czyli dzielnica rozpusty otoczona murami niczym miasto w mieście (słowo „kuruwa” oznacza „miejsce ogrodzone”), także znajduje się w Osace.
W Osace przetrwały dawne style rozrywki, powstają też zupełnie nowe. To właśnie tutaj pojawiły się pierwsze „kafejki bez majtek”, w któych kelnerki nie noszą bielizny, a które później stały się modne w całej Japonii. Ale w innych miejscach ta moda ograniczyła się do kafejek, podczas gdy w Osace mają teraz również „okonomiyaki bez majtek” (pizza – zrób to sam) i „guydon bez majtek” (miska ryżu i wołowiny). Najnowszy pomysł to, jak słyszałem, kafejki z „pocieraniem biustem” (…)
Alex Kerr, „Japonia utracona”
Takich detali możecie oczekiwać w „Japonii utraconej” i nie zawiedziecie się. Mieszkam w Wielkiej Brytanii, gdzie pomimo wprowadzenia systemu metrycznego rodowici Anglicy nadal posługują się „kamieniami” i funtami, pintami, milami, calami i stopami. Być może to wyspiarska mentalność, ta świadomość odmienności wzmocnionej naturalną barierą morza, powoduje, że także Japończycy ciągle mierzą powierzchnię w tsubo, czyli przęsłach kwadratowych równym powierzchni dwóch mat tatami (z grubsza 3,3 metra kwadratowego, bo na różnych wyspach maty tatami mają nieco inne wymiary). Dowiecie się także sporo o japońskiej kaligrafii, tradycji teatru kabuki, o onnagata, czyli męskich tancerzach występujących w roli kobiet. Być może nawet odczujecie ukrytą w tylu japońskich sztukach filozofię zen?
Matcha (ceremonia herbaty w japońskim stylu), sencha (ceremonia herbaty w stylu chińskim), teatr i taniec no, sztuki walk obronnych (judo, karate, kendo, aikido i wiele innych), ceremonia kadzideł, kaligrafia, tańce japońskie (tuziny wariacji, łącznie z tańcem kabuki, tańcem gejsz i tańcami folklorystycznymi), aranżacje kwiatowe (ikebana, kwiaty do ceremonii herbaty, współczesne aranżacje stołowe, tarasy pejzażowe), muzyka (flet, koto, bęben), poezja (siedemnastosylabowe haiku, trzydziestojednosylabowe waka, wiersz łączony, recytacja chińskich poematów)… Lista jest nieskończenie długa. A kiedy zdamy sobie sprawę, że każda z tych dziedzin dzieli się na niezliczone szkoły, to aż kręci się w głowie.
Filozofie Chin i Japonii znajdujemy w różnych miejscach. Zaczynając od Konfucjusza i Mencjusza, pierwszych na długiej liście wielkich filozofów i teoretyków, Chińczycy zgrabnie przekładają myśl na pismo, a tym samym zostawiają ślad dla przyszłych generacji. Tymczasem wertując historię Japonii, znajdujemy niewiele zapisanej filozofii; wyrażając się dobitniej — Japonia nie jest krajem myślicieli. (…) Jednak na seminarium odkryłem, że Japonia ma swoją własną filozofię, równie skomplikowaną i głęboką jak chińska. Tylko że nie wyraża się ona słowami, ale przenika sztuki tradycyjne. I choć Japonia nie ma Konfucjusza, Mencjusza czy Zhu Xi, ma za to poetów, jak Teika, Zeamiego, twórcę dramatu no, i twórcę ceremonii herbaty Sen no Rikyū. To oni są japońskimi filozofami.
Alex Kerr, „Japonia utracona”
Pamiętacie, jak pisałem tutaj o „Magii sprzątania” Marie Kondo? To ta Japonka od odgruzowywania mieszkań ze zbędnego badziewia. W skrócie jej metoda polega na wyrzucaniu do śmieci (lub oddawaniu charytatywnie) wszystkiego, co nie sprawia nam radości, czego nie używamy z jakiegokolwiek powodu, a następnie na posortowaniu pozostałych rzeczy tak, by już nigdy nie trzeba było sprzątać. Metodę sprawdziłem na własnej skórze i działa. Sęk w tym, że absolutnego minimalizmu nie sposób osiągnąć. Kupiwszy opakowanie osiemnastu sztuk papieru toaletowego, gdzieś musimy trzymać siedemnaście rolek czekających na ich porę. Podobnie nie wyobrażam sobie wyrzucenia utensyliów używanych tylko raz w roku, jeśli ta okazja to na przykład wspólne święta. Ta dygresja ma na celu obnażenie tajemnicy japońskiego minimalizmu, jaką są kura.
Tradycyjnie większość japońskich domów dowolnego rozmiaru i zamożności miała obok wybudowany kura. Była to konieczność w związku z etosem „pustego wnętrza”. Meble, zwoje, parawany, tace i stoły pojawiały się w japońskim domu tylko wtedy, kiedy były potrzebne, a potrzeby zmieniały się zależnie od sezonu i okazji. (…) Wejście do kura było surowo zabronione wszystkim oprócz głowy domu.
Alex Kerr, „Japonia utracona”
Każdy głupi może się chwalić minimalizmem w domu, kiedy za domem ma postawioną szopę na nadmiar rzeczy. Nie masz kura, to za radą Marie Kondo wyrzucasz do kosza.
„Japonia utracona” została przepięknie wydana przez wydawnictwo Karakter, w grubej oprawie, ilustrowana pięknymi japońskimi obrazami, z przyjemnym krojem pisma. Wyczuwalne w tekście przemijanie pewnej kultury, zastępowanej nową rzeczywistością (elektryfikacja, pachinko, technologia, kapitalizm) przypomina to, co wraz z modernizmem przetoczyło się przez cały świat. Ile kultur zniknęło choćby w Polsce? Sarmacka, żydowska, międzywojenna (np. warszawskie bogactwo teatralne i muzyczne)… Szukamy jakichś więzów z tymi dawno przeszłymi kulturami, nawiązujemy do nich, próbujemy odtwarzać, ale ich już nie ma. Po części zniknęły, po części ewoluowały, po części zostały zastąpione czymś innym. Pozostałości odnajdujemy w języku, dawnej sztuce, pieśniach. Ten proces nie oszczędził żadnego narodu.
Z pewnością będziecie mieli własne przemyślenia, czytając „Japonię utraconą”. Warto!
Patrząc z perspektywy, lata siedemdziesiąte w Kioto był punktem zwrotnym pewnej epoki. (…) żyliśmy marzeniem o starej Japonii, bo w tamtych czasach można było jeszcze wierzyć w to marzenie. Tenmangū otaczała prawdziwa natura i poletka ryżowe, wzdłuż ulic Kameoki stały jeszcze drewniane domy i duże spichlerze gorzelników, co nadawało jej wygląd feudalnego podzamcza. W górach nie było stalowych słupów wysokiego napięcia, a do miasta nie zdążyły dotrzeć fale cementu i plastiku. (…) Można było przejść przez całe miasto aż do Tenmangū w kimonie i hakamie (…). Dzisiaj ubierając się w ten sposób, ośmieszylibyśmy się i odseparowali od współczesnego japońskiego otoczenia.
Alex Kerr, „Japonia utracona”
„Japonia utracona” Alex Kerr, wydawnictwo Karakter 2019.